Kwiatki na
dzień Matki
Obserwując
przedwyborcze zmagania kandydatów na Prezydenta RP, zauważyłam że jedną z
istotniejszych kart przetargowych, są prawa kobiet. Politycy prawicy stają w
obronie dzieci nie narodzonych. Lewicy zaś w obronie prawa do decydowania o
własnym ciele przez kobiety. Temat kobiet rozgrywany jest niczym rozdzielana
szmata, między sępami. Argument jaki padł przez pytającego w jednej z debat
brzmiał „kobiety nie chcą rodzić bo boją się, że nie będą mogły potem usunąć dziecka”.
Przyznaje, że jest to jeden z większych absurdów jakie słyszałam. Ta teza
powinna brzmieć raczej „kobiety nie chcą uprawiać sexu bo boją się że nie będą mogły
usunąć błędu chwilowej przyjemności” lub „mężczyźni nie chcą mieć dzieci, więc unikają
związków z kobietami bo nie można szybko pozbyć się potem kłopotu”, „ludzie nie
mają ochoty na stosowanie antykoncepcji” itp. Generalnie każdy inny argument,
niż ten który usłyszałam. Dziennikarka jednak wybrała najgłupszy z możliwych sposób
walki o prawa kobiet, lub podjęcia dyskusji na temat, który z nią samą z racji
jej wieku ma już nie wiele wspólnego.
Nie
zgadzam się z tym, że kobiety nie chcą mieć dzieci bo nie mogą ich mordować. W mojej
ocenie to totalna bzdura. Zostawmy jednak temat politycznych dywagacji i dawno
wywalczonych praw kobiet. Nie każda z nas ma możliwość lub ambicje by wydać na
świat człowieka i cieszyć się z pierwszej kupki. Są też takie, które o swoje macierzyństwo
walczą latami a kiedy już latorośl daje w kość żałują swojej decyzji drąc się tak,
że na pustyni słyszą je sąsiedzi.
W gronie
tych wszystkich kobiet są i takie, które nigdy nie przestaną pragnąć, choć
natura mówi stanowcze nie.
Światowy
dzień nienarodzonego dziecka przypada na 15 października.
Dzień
Dziecka Utraconego został ustanowiony w 1988 roku w Stanach Zjednoczonych przez
Robyn Bear, która doświadczyła licznych poronień i której jedno z dzieci zmarło
15 października. Celem ustanowienia dnia było zwrócić uwagę na straty
dzieci i brak społecznej świadomości na temat poronień. W Polsce Dzień
Dziecka Utraconego obchodzony jest od 2004 roku, z inicjatywy Organizacji
Rodziców po Stracie oraz Rodziców Dzieci Chorych "Dlaczego".
Dzień
matki to szczególny dzień dla każdej kobiety, która doświadczyła lub pragnie doświadczyć
daru macierzyństwa. Matki mają swoje święto 26 maja. Matki, których dzieci
narodziły się dla nieba nie dla swoich mam, obchodzą go 15 października.
W gruncie
rzeczy obie daty są świętem tego samego…
Na dwa
tygodnie przed świętem zmarłych przypada święto osieroconych rodziców.
Pytanie czy
fakt iż mają oni swoje święto w tak smutnym czasie mniej boli? Fakt, że mamy 15
października daje nam prawo by otwarcie mówić o swoje stracie, o swoim bólu, o
swoim doświadczeniu. Pól roku później, gdy natura jest w rozkwicie przychodzi
to święto, które tak rani serca tych wszystkich kobiet, które nie przestały być
mamami tylko dla tego, że ich dzieci nie narodziły się dla nich, lecz dla
nieba.
Gdyby dla
mnie w 2003 roku, a nie dla nieba narodziła się moja Agatka, w okolicach maja
obchodziła by swoje urodziny. Kto wie czy nie miałabym szczęścia by wydać ją na
świat właśnie w dzień matki. Janek zmarł 10 maja 2012 roku, a termin jego
urodzin przypadł na połowę Października 2013 roku. Czy to, że minęła dekada od
śmierci młodszego z dzieci i dwie, od śmierci starszego nie czyni mnie równie kochającą
matką? Czy 26 maja nie jest dniem także osieroconych mam? Dużo trudniejszym i znacznie
boleśniejszym niż dla innych mam.
Dlatego będąc
dziś w sklepie kupiłam dwa bukiety herbacianych róż z białymi frezjami. Jeden
dałam swojej Mamie. Drugi dałam sobie, od tych dzieci, które same dać mi go nie
mogą. Pewnego dnia, sama nie wiem kiedy, może właśnie jednego z 15
październików a może w jedną z rocznic śmierci Janka, lub tak po prostu,
pewnego dnia – poczułam, że nadal jestem ich mamą, że nadal jestem za nie
odpowiedzialna, że nie ma siły która pozwoli mi zapomnieć ani środka, który
ugasi mój ból.
Przez całe
lata nawet nie próbowałam o tym mówić.
Śmierć
dzieci traktowałam jak temat tabu. Tylko dla mnie. Z nikim o tym nie
rozmawiałam. Śmierć dzieci nazywałam poronieniem. Jakimś dniem gdy mój ex
rzucał we mnie kwiatkami po tym jak spotkałam się z jego kochanka. Ale to wszystko
nie prawda. Setki masek nakładanych niczym plastry na zbolałe serce. Ten ból
nie mija. A skoro tak to po co z nim walczyć? Po co się go wypierać? Po co
udawać, że go nie ma? Kłamać, że nigdy tych dzieci nie było. One były i one są.
Pewnego dnia moje ciało wymusiło na nie wręcz, bym ukochała ten ból. To był ten
moment, gdy tak najmocniej na świecie pokochałam swoje dzieci. Ten moment gdy
powiedziałam wprost, że one były był dniem, w którym stałam się prawdziwą
matka, mamą, ukochaną mamusia. Choć tych dwoje dzieci poznam dopiero po swojej
śmierci, to kocham je dokładnie tak jak by przez te 23 lata ze mną były.
Dzień, w
którym przyznałam się do śmierci swoich dzieci, stał się dla mnie dniem w
którym zostałam ich mamą.
Dla mnie
to nie były płody, które poroniłam, tylko dzieci które utraciłam! Nie potrzebuje
też niczyjej zgody by w dzień matki w moim domu były kwiatki.
Moje
dzieci nie narodziły się jako ludzie dla ziemi lecz jako świetliste istoty dla
świata niebieskiego. Ja wybieram te wersje. Moje serce z nią najbardziej dziś
rezonuje.
A
politycy, czy żądne sensacji dziennikarki… no cóż na szczęście to nie oni
decydują o tym co mieszka w moim sercu.
Pozdrawiam
Zora
Komentarze
Prześlij komentarz