Spiskownik
13.07.19
Szczęście jest sumą
nieszczęść, które nas ominęły.
Rzecz o spłacaniu długów
część 1
Wena to narowisty koń, który nigdy nie
odpuszcza. Uzależnienie silniejsze niż sama kokaina.
Kiedy przed laty tworzyłam pierwsze
blogi, po prostu chciałam pisać co mi wena pod palce przyniesie. Dziś chyba
wcale nie jest inaczej.
Po roku walki, by nie tracić czasu na coś
tak absurdalnego jak pisanie o emocjach, znów im ulegam. Znów jestem w transie,
który w brew mojej woli coś bez ładu i składu sobie tworzy.
Trans. Dokładnie tym jednym słowem
nazwała bym to co dzieje się z artystą mówiącym o emocjach.
Kultowy spiskownik powstał wieki temu
jeszcze gdy pisanie było wylewaniem żali na rodziców i koleżanki ze szkoły, do
małego bordowego palmiętnika.
Kultowy spiskownik, który odważyłam się
publikować już nie był mały ani bordowy. Był blogiem, który sam się bronił. Był
też blogiem, który mnie samą obronił.
Bardzo długo funkcjonował z podtytułem
„wyrwana z rąk tyrana”.
Publiczne oczyszczanie się z niegodziwości
byłego partnera sprawiło, że kat stracił zainteresowanie swoją ofiarą. Złość i
pasja tworzenia był tak silne, że zdołały zerwać magnes łączący kata i jego
ofiarą.
Zanim spiskownik stał się kultowy, był
porostu pisaniem nic nie znaczących treści na nie czytanej stronie.
Ileż to tragedii się musiało wydarzyć nim
zapiski blondynki zmieniły postać w kultowy spiskownik.
Drogą wyrwanej z rąk tyrana, kroczę
niezmiennie od lat sześciu.
Od sześciu lat jestem samotnym wilkiem,
który próbuje latać mając kamień złych wspomnień, uczepiony do skrzydeł.
O ironio. Właśnie zdałam sobie sprawę, ze
jeśli bardzo chcesz, to nawet z tym kamieniem możesz latać. To chyba największe
piękno siły i determinacji by mimo wszystko żyć godnie.
Każdego dnia, od 6 lat kroczę walcząc
sama ze sobą by mimo wszystko uczynić to życie pięknym i wartościowym. Choć
zupełnie nie wiem jak, to efekty mówią, że dość skutecznie.
Wczoraj 12 lipca była bardzo ważna
rocznica, spotkania 2 aniołów na walichnowskich polach.
W pierwszą rocznice wypadku zamieściłam
na spiskowniku post o tym co się rok wcześniej wydarzyło. Co roku opisyłąm
pędzącą przez zboże ciężarówkę. Co roku wspominałam dwa anioły, które tamtego
dnia, na tamtym polu uratowały nam życie.
Dziś wspominam tamten wypadek, jako dzień
w którym narodziły się długi.
Marek zawsze powtarzał „wolał bym w
tamtym wypadku zginąć”. Nie nawidziłam go za to zdanie i uznawałam za totalnego
niewdzięcznika. W tamtym wypadku mogło zginąć 6 osób. Nie zginął nikt, choć
wszyscy będziemy go zawsze pamiętać. Każdy z nas w pewnym momencie musiał się
obudzić i zauważyć zgliszcza.
My mamy długi. Mamy i do nie dawna
sądziłam że zawsze mieć je będziemy.
Gdzieś tam jest ktoś kto być może nie
chodzi. Na pewno jest młody kierowca, który od 10 lat boi się zasypiać, bowiem
to jego sen doprowadził do tamtej tragedii.
Rok po wypadku pojechaliśmy do
Częstochowy, cudownej Matce podziękować, za to że żyjemy cali zdrowi. Za to, że
nikt nie zginął i za to, że nie musimy żyć z piętnem, świadomością, że nasza
pierwsza ciężarówka pozbawiła kogoś życia. To wielki dar. Bardzo wielki. Nikt
nie zginął, choć było tak niewyobrażalnie blisko.
Dziś 11 lat od tamtej tragedii, mówie
rocznica gdy narodziły się długi.
Właśnie zdałam sobie sprawę jak wielkie
kłamstwo tam przy wraku ciężarówki wyrzyczał marek „zabiorą gospodarkę ,
zlicytuja nas, nic nie będzie”
Choć tamtego dnia faktycznie narodziły
się długi, że to był kredyt którego udzielił nam sam Bóg. Kredyt zaufania,
wiary, miłości, pasji.
Z pewspektywy nieszczęścia które się nie stało wiem, że te
11 lat z długami to po prostu cena za życie. Bardzo niska cena, przyznacie
sami.
Nasz związek nie przetrwał tamtej próby,
choć zacięcie o niego walczyliśmy.
5 lat później nasze dogi się bezpowrotnie
rozeszły, pozostawiając za sobą garść bardzo złych wspomnień i doświadczeń. Cóż
czasem tak bywa. Czy to jednak oznacza, że świat się kończy i nie mamy prawa
być szczęśliwi?
Na dzień, przed 11 rocznicą wypadku w
walichnowach spotkałam się z prawnikiem by wreszcie spłacić tamte długi i żyć
normalnie. Po 11 latach wreszcie widze światło w tunelu.
Długi trzeba spłacać. Najłatwiej te
materialne, choć to one zdają się przesłaniać wszysko inne.
Są jednak też długi wdzięczności, kredyty
zaufania, za którymi kryją się misje i kierunki wędrówki. To one determinują
cel i sens naszego życia.
W chwili wypadku rozmawialiśmy o ślubie.
Ledwie sekundę wcześniej zdecydowaliśmy o dacie i miejscu. I pewnie gdyby nie
ten wypadek, dziś była bym, zoną mazowieckiego rolnika, wychowującą 2 dzieci i
wraz z mężem prowadząca firme transportową. Wolna od długów w pięknym domu z
czerwonymi pelargoniami na werandzie.
Cóż. Nie było nam dane, a czas pokazał,
że w tym nie małżeństwie był wyższy cel.
Tak jak prosiłam wisząc uwięziona w pas,
który uratował mi życie, marek się obudził. Pan bóg oszczędził mi życia z
ciężarem utraconej miłości.
Cokolwiek by mi tamten człowiek nie
zrobił, dziękuje mu za to, że tamtego dnia przeżył.
Tamtego dnia umarł w nim człowiek,
którego tak kochałam. Zostało ciało ale umarł człowiek, umarła pasja, umarła
nadzieja. Zapamiętałam go jako wrak tamtej ciężarówki, w której był taki
zakochany a która tak bardzo zniszczyła nam obojgu życie.
Choć nie sposób mówić o takich
doświadczeniach ja wciąż uważam, że to szalenie pogodna i radosna historia.
W porównaniu z tym czego nie straciłam 12
lipca 2008 roku, tych pare nieszczęść, którymi przyszło mi mierzyć się każdego
dnia, to żadna cena.
W 11 rocznicę wypadku, postanowiłam
wrócić do pisania, pospłacać materialne długi i znów odważyć się prowadzić
firmę. Jak to mówią do 3 razy sztuka, za 4 się uda.
Tak właśnie jest w tej chwili.
Kolejny blog. Kolejna firma. Kolejna
rocznica. Kolejny dzień.
Cokolwiek by się w życiu nie wydarzyło,
wiem jedno… W tym zawsze jest wyższy sens i dobre zakończenie.
Ci, którzy czytali mnie wcześnie
wiedzieli, że nie wytrzyma a powrót do pisania jest kwestią czasu. 1,5 roku nie
pisałam. Domeny cierpiliwie czekały aż wena znów stanie się wezbranym potokiem.
Przez ten rok, próbowałam być tylko rozsądna i przedsiębiorcza.
Rzetelnie i uczciwie pracowałam.
Odłożyłam na dalszy paln wszelkie głupoty jak teatr pisanie a nawet miłośc,
momocje czy przyjaźń.
I oto nadszedł ten dzień, gdy znów
przegrałam z narowistym koniem, który tak kocha krzyczeń o emocjach.
6 lat po odejściu od tyrana, dzieś chyba
tak powinien brzmieć podtytuł spiskownika.
Bzdura.
Moja wena dodaje siły. Uwalnia pokłady
kreatywności. Jest tym co sprawia, że nawet przygniecione kamieniami trosk
skrzydła zdolne są by latać.
A zatem już oficjalnie. Witajcie z
powrotem na łamach kultowego spiskownika.
Zatem zakładam skrzydła i lecą, kędy mnie
wena poniesie.
Tym razem będzie mniej psychodelicznie i
dramatycznie. Bardziej o kobiecie przedsiębiorczej, wdzięcznej radosnej,
głodnej życia i gotowej do działania.
Cudownie, znów dla Was pisaś.
Wasza Blondynka Basia.
Komentarze
Prześlij komentarz