Przejdź do głównej zawartości

 Lubię gdy ludzie głupszy ode mnie mają mnie za idiotkę. Ale nie taką trochę tylko taką totalną, naiwną, rozhisteryzowaną, po prostu walniętą.

Uwielbiam patrzeć na opadające maski stwarzanych przez nich pozorów.

Wróg widząc idiotkę, odsłania całe gardło, opuszcza gardę, przestaje grać i pokazuje prawdziwe oblicze. Tak naprawdę to dopiero wtedy widzisz, że ten ktoś był twoim wrogiem.

Wystarczy okazać odrobinę słabości by zobaczyć z jaką łatwością przychodzi przyjacielowi skopanie leżącego.

Kocham patrzeć jak czują się górą a ich ego ogarnia pycha. Dopiero wtedy do głosu dochodzą ich prawdziwe intencje, zamiary, wewnętrzne głosy.

Faktem jest, że w każdej relacji przychodzi moment kryzysu. Uwierzcie mi żadna relacja na tym świecie nie jest od tego wolna. Można zmarnować całe dekady, żyjąć u boku kogoś kim ten ktoś zupełnie nie jest. Przy pierwszym kryzysie wyłażą prawdziwe cechy. Jedni się drą, inni znikają, jeszcze inni posuwają się do manipulacji. Ludzie potrafią być bezwzględni.

Jeśli ktoś nosi w sobie te paskudne cechy to pewne jest, że przy naiwnej idiotce one wyjdą. Wystarczy jeden moment by poznać człowieka.

Wiele lat w życiu zmarnowałam na budowanie relacji, które finalnie bardzo raniły.

Dziś stosuje metodę totalnej idiotki, z premedytacją. Wychodzę z założenia, że jeśli przeprowadzę cały proces gdy jestem na to gotowa, zdecydowanie mniej mnie zaboli niegodziwość rozmówcy. Niż by miało to miejsce gdyby spadło to na mnie jako bonus do trudnych chwil.

Na atak idiotki wybieram zawsze moment, gdy coś budzi mój niepokój w relacji i gdy zaczynam się angażować. Dbam o to  by mieć swój komfort i siłę.

Uderzenie zawsze boli, więc lepiej być przygotowanym na ewentualny atak.

Lubię wiedzieć z kim tak naprawdę mam do czynienia. Niestety ludzie lubią budować świat na kłamstwie. A mi na kłamstwo już szkoda czasu.

Kocham ten moment gdy upadasz i widzisz nad sobą pastwiącego się człowieka z przerośniętym ego, który znęcając się nad tobą pokazuje wyższość nad dogorywającymi zwłokami.

Po wszystkim siadam przed lustrem z kawką i papieroskiem. Patrzę w oczy człowieka, którym faktycznie jestem. Śmieje się w głos wspominając nietrafione argumenty, które ich zdaniem powinny mnie zranić.

Niech sobie myślą, że jestem naiwną idiotką. Och jakie to jest wygodne.

Dla przykładu przytoczę wam anegdotę z kroplą Beskidu.

Mój dziś były, wtedy obecny partner, ciągle przekonywał mnie, że owa kropla to jedyna woda, którą ma smak. Darł na mnie mordę za każdym razem gdy kupowałam inną wodę. A że łajdak był w dodatku cholerykiem to cała warszawa słyszała jak ryczy bez ładu i składu. Pewnego dnia nie wytrzymałam. Do butelki po kropli Beskidy nalałam zwykłej kranówki. Napił się wody i agresywnym ruchem podał mi butelkę mówiąc żebym się napiła i wreszcie zrozumiała, ze to jest najlepsza woda na świecie. Spróbowałam i przyznałam mu racje. Usatysfakcjonowany nazwał mnie idiotką, która nareszcie zrozumiała co ten inteligent przez Y, do niej mówi.

On był zadowolony że miał racje. Ja 11 rok się śmieje z jego głupoty.

Innym razem miałam w pracy koleżankę, która lubiła pić z mojego prywatnego kubka, którego nigdy po sobie nie zmywała. Za co ja ciągle miałam awantury od szefowej. Dobrosława doskonale wiedziała, że piąć w moim kubku nikt nawet nie będzie przypuszczał, że to ona jest biurowym brudasem. Po mimo wielu próśb by przyniosła sobie swój kubek ta dalej piła z mojego, nie zmywając go. Pewnego dnia nie wytrzymałam. Gdy nikogo nie było w firmie a ja zostałam po godzinach, to właśnie z tego kubka uczyniłam swoją popielniczkę. Dobrosława dalej robiła mi na złość pijąc z mojego kubka. I dalej czerpała z tego satysfakcje. A mnie zwyczajnie bawiło, wiedząc że robi mi na złość, pijąc z mojej popielniczki.

Nie mamy wpływu na to jacy są inni ludzie. Mamy wpływ na to jakie są w tym nasze realcje. Możemy w nieskończoność przeżywać cudze reakcje. Ale możemy też nalać kranówki do jego ulubionej wody i na własne oczy przekonać się jak bardzo ten ktoś nie ma racji. Tylko tyle i aż tyle.

Dobrego dnia

Wcale nie taka głupia, jak sie co poniektórym zdaje

Zora 😊

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Kwiatki na dzień Matki

  Kwiatki na dzień Matki Obserwując przedwyborcze zmagania kandydatów na Prezydenta RP, zauważyłam że jedną z istotniejszych kart przetargowych, są prawa kobiet. Politycy prawicy stają w obronie dzieci nie narodzonych. Lewicy zaś w obronie prawa do decydowania o własnym ciele przez kobiety. Temat kobiet rozgrywany jest niczym rozdzielana szmata, między sępami. Argument jaki padł przez pytającego w jednej z debat brzmiał „kobiety nie chcą rodzić bo boją się, że nie będą mogły potem usunąć dziecka”. Przyznaje, że jest to jeden z większych absurdów jakie słyszałam. Ta teza powinna brzmieć raczej „kobiety nie chcą uprawiać sexu bo boją się że nie będą mogły usunąć błędu chwilowej przyjemności” lub „mężczyźni nie chcą mieć dzieci, więc unikają związków z kobietami bo nie można szybko pozbyć się potem kłopotu”, „ludzie nie mają ochoty na stosowanie antykoncepcji” itp. Generalnie każdy inny argument, niż ten który usłyszałam. Dziennikarka jednak wybrała najgłupszy z możliwych sposób wal...

Rzecz o spłacaniu długów część 1

Spiskownik 13.07.19 Szczęście jest sumą nieszczęść, które nas ominęły. Rzecz o spłacaniu długów część 1         Wena to narowisty koń, który nigdy nie odpuszcza. Uzależnienie silniejsze niż sama kokaina. Kiedy przed laty tworzyłam pierwsze blogi, po prostu chciałam pisać co mi wena pod palce przyniesie. Dziś chyba wcale nie jest inaczej. Po roku walki, by nie tracić czasu na coś tak absurdalnego jak pisanie o emocjach, znów im ulegam. Znów jestem w transie, który w brew mojej woli coś bez ładu i składu sobie tworzy. Trans. Dokładnie tym jednym słowem nazwała bym to co dzieje się z artystą mówiącym o emocjach. Kultowy spiskownik powstał wieki temu jeszcze gdy pisanie było wylewaniem żali na rodziców i koleżanki ze szkoły, do małego bordowego palmiętnika. Kultowy spiskownik, który odważyłam się publikować już nie był mały ani bordowy. Był blogiem, który sam się bronił. Był też blogiem, który mnie samą obronił. Bardzo długo funkcjo...

Recenzja na dziś „Twoje domowe biuro” Laura Vanderkam

  Recenzja na dziś „Twoje domowe biuro” Laura Vanderkam W szale przedświątecznych przygotowań, jak co roku, zajrzałam do ulubionej księgarni na rogu ulic Chmielnej i Szpitalnej w Warszawie. Wśród wielu tytułów, w turbo obniżonych cenach, znalazłam ten, który miał zrewolucjonizować moją pracę i dzienną efektywność. Robiąc nowe zakupy, byłam w trakcie czytania Pisma Świętego. Do dokończenia zostało mi ledwie kilka Ewangelii Nowego Testamentu. Zmierzałam ku końcowi mojego osobistego Mont Everestu, gdy na mojej półce pojawiła się długo wyczekiwana książka o pracy zdalnej. Początek nowego roku to idealny moment, by wdrożyć nowe nawyki, pomyślałam. Zdalnie pracuję od 2005 roku. Przez te 20 lat nauczyłam się, że domowe obowiązki, rodzina i przyjaciele nierozumiejący, że „w domu to także praca”, oraz przesadnie długie listy zadań to największe utrudnienia. Coś, co ja robię od dwóch dekad, stało się modne w czasach pandemii. Wcześniej nikt nas nie uczył, co mamy ze sobą zrobić, gdy...