Chaos,
poczucie beznadziei, wreszcie nerwica, natłok myśli i wewnętrzny przymus.
Co
jakiś czas, do naszego życia wkradają się mniejsze i większe chochliki.
Wywracają one całe nasze życie do góry nogami. Płoszą spokojne konie, wyrywają
uśpione emocje z wnętrza naszej duszy.
To
bardzo dobrze, że czasem wszystko się wali, zmienia, wybudza nas ze snu i
komfortu.
Tracimy
grunt pod nogami nie tylko ze złych powodów. Dobrze zdarzenia, potrafią zestresować
czasem wręcz mocniej niż, te złe.
Czasem
poprostu zdajemy egzamin, wokół którego upłynął ostatni rok i zwyczajnie nie
wiemy co teraz. Czasem przychodzi na świat nowy członek rodziny i choć jest
cudownie to jednak, życie jest całkiem inne niż je znamy. Czasem kogoś tracimy,
partnera, przyjaciela, prace. A czasem dostajemy prace, która zupełnie zmienia
nasz rytm dnia i życia. Bywa, że w ulubionym miejscu medytacji, ktoś buduje
wielki blok. Tych sytuacji jest nader wiele.
A
każda z nich tak samo wprowadza chaos i zamęt w nasze życie. Czy one są dobre,
czy one są złe zawsze wiążą się ze stresem.
Czasem,
całe to dobro niszczymy bo nie umiemy żyć szczęśliwi, a nasz komfort stanowi
życie w toksycznym bagnie.
Wszystko
to dzieje się, zazwyczaj hurtowo. Szczęścia to czy nie szczęścia jedno po
drugim zasypują naszą głowę. Zwykle jest ich tak dużo, że nawet jeśli są dobre
odbieramy je jako złe.
Te zmiany
zazwyczaj przychodzą hurtowo, jedna za drugą zasypują naszą głowę. Jakże często
im mniej mamy siły, tym bardziej każdą z sytuacji odbieramy jako negatywną.
Łatwo zatem pomyliś dobre momenty ze złymi.
Mówi
się nawet, że „nieszczęścia to tchórze, dla tego chodzą parami”. Ale czyż szczęścia
nie bywają równie solidarne?
W
gruncie rzeczy, przecież i szczęścia i nieszczęścia spadają na nas falami.
Nawet
jeśli w tych złych momentach pojawiają się te dobre to naturalną tendencją
naszego mózgu jest tym silniejsze dostrzeganie tego co wymaga od nas
silniejszej reakcji a czym jest stres. Można przecież nie wyjechać na wakacje,
ale nie można przecież nie ugasić płonącego domu, prawda? Zatem w zupełnie
obronny sposób, smutki widzimy wyraźniej i mocnej odbieramy.
Czy to
oznacza, że całe nasze życie jest nieszczęśliwe? Bynajmniej nie. Po prostu w
danym momencie, widzimy wokół to co nas zmusza do większej aktywności.
Zgodnie
z prawem przyciągania, przyciągamy to o czym najczęściej myślimy. Zatem można
przyjąć, że w każdej chwili możemy przerwać złą fale i zamienić ja w dobrą. To
tylko od nas zależy co i wyniesiemy z danej sytuacji.
To
zupełnie nie ma znaczenia jakie emocje w nas wywołuje dana sytuacja. Ważne
jakiego wyniku my samo oczekujemy i do jakiego zakończenia chcemy doprowadzić.
W gruncie
rzeczy dookoła niemal każdej sytuacji są inne szalenie pozytywne. Im
trudniejszy jest ten czas, tym więcej dobra jest wokół. Dobra, które i tak
pewnego dnia zauważymy, choć zwykle z perspektywy lat, daleko po fakcie.
Jak
przerwać te czarne okresy?
Moim
zdaniem szczerze. Po prostu szczerze przyznać się do smutku, radości, żalu, wewnętrznego
bałaganu. Tylko i wyłącznie prawda, jest w stanie posunąć bieg akcji do przodu.
Jeśli
czujesz złość, nie udawaj że jej nie ma. Kiedy dzieje się coś co nas irytuje to
normalne, ze się złościmy. A kiedy dzieje się coś smutnego, to normalne, ze
czujemy się zdołowani. Nie można udawać, ze tego niema.
A
srał to pies. Niech sobie będą te nerwy i łzy. A choć by ich było i za dużo. Czemu
sobie na nie, nie pozwolić? Czemu nie nakrzyczeć na kwiat malwy, że bezczelnie
zagląda w twe okno? Czemu nie wysłać zbyt wielu smsów, z wyjaśnieniem co nas
boli? Czemu nie zbić tego talerza?
Czy fakt,
że czasem rzucisz czymś świadczy o tym, że jesteś nienormalna, zła, nerwowa,
nie taka jak być powinnaś? Nie, wręcz przeciwnie, świadczy o tym że masz dość i
chcesz coś zmienić. To bardzo dobrze, że bywamy ekscentryczni, nerwowi, zbyt
radośni. Nauczono nas dyplomacji i wmówiono, że coś wypada lub nie. Tymczasem normalny
człowiek, gdy jest zadowolony to się uśmiecha a gdy jest zły to się złości.
Nas
nauczono, że emocje trzeba tłumić i ubierać maski fałszywej dyplomacji.
Tylko
po co? By dusić się od środka? By udawać kogoś kim się nie jest? By stać się niewolnikiem
cudzych wyobrażeń o nas samych?
Nieuwalnianie
emocji, tłumienie, ukrywanie, dostosowywanie do rytmu rozmówcy, czyni nas
niewolnikami nas samych.
Ten
chaos do życia się wkrada, gdy tracimy kontakt sami ze sobą. A tracimy go by za
bardzo chcemy się dostosować do tego co wypada.
A
zatem tak, gdy jesteś zła, zagubiona, krzycz płacz i wrzeszcz, choć by na te
bezczelną malwę. Wyrzuć z siebie ten stres, uwolnij się i idź dalej, wolna od
tych złych emocji.
A
jeśli jesteś radosna i zadowolona to śmiej się i tańcz. Niech każda z twoich
komórek niesie te radość.
Jeśli
nie okazywanie emocji sprawia, że lepiej Ci się żyje rób to. Tylko pamiętaj, by
po tym dyplomatycznym spotkaniu, pójść pobiegać i wyładować cały ten stres.
Bo
jeśli tego nie robisz to ten cały stres po prostu Cię udusi, zadusi, zadławi,
strawi, we śnie udusi jak robi to niewidoczny czad.
W
życiu są dobre i złe momenty. Czy po to by czynić nasze życie bezsensowna
tułaczką Syzyfa? Czy po to by bać się szczęścia i na wszelki wypadek, przed utratą
go cały czas wieść życie nieszczęśliwe? Czy może po to by ów chochlik dla
własnej satysfakcji, bezceremonialnie zniszczył nasze życie?
To od
nas zależy co wyciągniemy i co zbudujemy z tego gorszych momentów w życiu. W
mojej ocenie takie momenty są po to by zburzyć to co jest złe lub niedoskonałe
i zbudować nowe lepsze. Są one po to by pchnąć nas w inną lepszą stronę, wręcz
zmusić do postawienia kolejnego kroku na drodze do własnych marzeń.
Wreszcie
są one po to by stanąć w prawdzie o własnych emocjach to uwolnić je i tym samym
obudzić w sobie chęć do zmiany i działania. Bez tej prawdy nie ruszymy do
przodu z niczym. Jak ten ogórek będziemy kisić się we własnym kwasie. Czy o to
chodzi? Czy może o to by wynieść jak najwięcej dobra i pozwolić by porywisty
wiatr zmian wyniósł nas na spokojne wody?
To co
z nich wyciągniemy, zbierzemy, co z nich zbudujemy, zależy tylko od nas.
Ja
jednak wierze, że jest wokół nas siła, która prowadzi nas ku lepszemu. Gdy
zatem ta siła burzy komfortowy i wygodny świat, to właśnie po to by poprowadzić
nas w stronę naszego powołania a za nim i lepszego i wygodniejszego,
fajniejszego życia.
W
mojej ocenie te często dramatyczne momenty w życiu są szalenie ważne i
zdecydowanie ważniejsze niż te wygodne i komfortowe.
Te
dobre momenty to raczej chwile odpoczynku, przed kolejną walką, bitwa, chaosem.
To od
nas zależy jak bardzo poddamy się fali smutku i goryczy.
Można
iść tą drogą i całe życie nią podążać. Można pozwolić by jedno nieszczęście zdefiniowało
nasze życie i zostać takim zgorzkniałym i smutnym. Można pozwolić też, by dobre
rzeczy wokół smutnych zdefiniowały co było prawdziwym celem i wartością tej
często trudnej sytuacji. To od nas zależy czy w chorobie dostrzeżemy cierpienie
czy miłość bliskich. Czy w utracie pracy, zauważymy szanse na lepszą pracę czy
pogrążymy się z rozpaczy. Tylko od nas i tego jakimi chcemy być.
Wiem
też, że ile by nie leżeć na dywanie,
użalając się nad sobą i płacząc, przyjdzie ten dzień, w którym po prostu trzeba
będzie wstać, sprzątnąć bałagan i ogarnąć chaos.
W
tych złych momentach, przychodzi moment niedowierzania, załamania, buntu,
agresji i złości. Wszystkie te fazy są bardzo ważne i bezcenne. To po sposobie
jak reagujemy na sytuacje dostrzegamy czego faktycznie chcemy i jak się w tym
odnajdujemy.
Może
się okazać, że coś do czego uparcie dążymy wcale nie jest nam potrzebne a tym
bardziej wcale nie czyni nas szczęśliwymi.
Po burzy
zawsze wschodzi słońce.
Jedna
z głównych zasad sprzedaży mówi „na 10 odmów przypada jedna umowa”. Od siebie
dodam, że po burzy zawsze przychodzi słońce, a po złym lepsze, po lepszym zaś
najlepsze.
Nikt
z nas nie lubi zmian. Cudownie jest żyć w strefie własnego komfortu. Tylko nawet
w wygodnym i poukładanym, życiu jeśli nic się nie zmienia to i nic nie cieszy.
Nasze
życie to sinusoida, dobrych i złych doświadczeń.
Nauczyłam
się cieszyć z tych gorszych dni. One bowiem zmieniają bieg mojego życia i
wyprowadzają na coraz piękniejsze pastwiska. Te podróże bywają bardzo nie
fajne. Pielgrzymowanie, choć by tylko po własnym umyśle, męczy i wymaga trudu.
To normalne, że tracą grunt pod nogami stajemy się nerwowi i zestresowani.
Kiedy
jednak w moim życiu dzieje się coś złego, to z radością zacieram ręce, bo wiem
że kiedy opadnie kurz bo bitwie będę krok bliżej miejsca, w którym zawsze
chciałam być.
Niniejszym
wpisem zachęcam was do podziękowania za te gorsze dni. One bowiem do naszego
życia wnoszą najwięcej dobrego. Kwestia tego jak bardzo nauczeni własnym
doświadczeniem dostrzeżemy wagę 10 odmów i tych cudownych momentów, którymi
kończą się wszystkie wojny naszego życia.
Skądinąd w tym momencie przepraszam moich bliskich, że raz na kwartał bywam
nieznośna, zbyt szczera, zbyt wybuchowa.
Komentarze
Prześlij komentarz