Przejdź do głównej zawartości

Dobra i zła motywacja


Motywacja, demotywacja, presja

Motywacja to cudowny termin, stosowany by zwiększyć osobistą efektywność.
Termin na tyle potrzebny i pożądany, że stał się wręcz segmentem gospodarki generującym całkiem spore zyski.
Motywują wszyscy, co w dzisiejszych czasach jest dziecinne proste. Jeśli jesteś dostatecznie sprytny i zdeterminowany, możesz zarabiać i robić karierę nie wychodząc w domu. Wystarczy chwilę popaplać do komputera a pieniądze same lecą. Choć właśnie zjechałam wszystkich internetowych kołczów, w tym samą siebie, uwielbiam ich wszystkich słuchać. Co więcej, na rozwój wydaje całe mnóstwo pieniędzy.
Uwielbiam ich, każdy wnosi coś innego, każdy odpowiada na inne pytania, każdy coś daje lub przypomina rzeczy na które sama z jakiegoś powodu nie wpadłam. Kuba B. Bączek, spokojnym tonem uczy mnie, iść przez życie z uśmiechem niczym radosny Epikurejczyk. Kołcz Majk, zmusza do działania, krzycząc to swoje „dociśnij”, Ewelina, z urzekającej uspokaja mówiąc o Bogu i pięknie kobiety, Ojciec Adam Szostak, wprowadza dobą energie o poranku, Alfianco, przypomina że jestem handlowcem i są metody pracy o których zapomniałam, Chodakowska, przypomina o codziennych treningach i inspiruje by przynajmniej iść na dłuższy spacer. Każdy z nich, coś innego wnosi. Jedni cyklicznie inni czasem gdy się gubię we własnych rozważaniach.
Są moją motywacją by mieć odwagę coś zmieniać.

Mam jednak i grono ludzi, którzy kompletnie nie rozumieją czemu tracę czas i pieniądze na dorabianie innych. Czemu słucham jakiegoś Kołcza, zamiast ich rad. Czemu szukam wrażeń, zamiast siąść na tyłku jak normalny człowiek w średnim wieku.

Moja siostra, matka dwójki cudownych dzieci, motywuje mnie by wreszcie się rozmnożyć i czerpać z jej wiedzy na temat rodzicielstwa.
Moja mama, matka trójki cudownych dzieci, motywuje mnie by wyjść za mąż i przestać odstawać od rodziny.
Mój partner przekonuje mnie, że można być szczęśliwym nie posiadając w domu noworodka.
Kolega z teatru, osoba prowadząca kursy z improwizacji, namawiał mnie bym poszła na kolejny kurs, sztuki teatralnej.
Szef zaś motywuje by zwiększyć sprzedaż.
Kolega zaś, który nie ma pieniędzy motywuje bym zarabiała więcej pieniędzy.
Inny który nie chce od życia nic, motywuje by nie robić nic.

Motywacja naszych bliskich, nie bierze się ze złych intencji, lecz jest wynikiem tego co dominuje ich życie. W ich ocenie, podobnie jak w naszej gdy sami radzimy, to co robią jest najlepsze dla nich zatem i dla nas.
Każdy z motywujących nas ludzi tudzież radzących nam mam w tym swój indywidualny kazus. Kazus doświadczeń i ograniczeń, lęków, radości, naszej roli w jego życiu.
Nikt absolutnie nikt kto motywuję do działania nie jest w swej motywacji bezinteresowny. Choć bardzo często ta motywacja wynika z troski o nas samych.
Czasami chęć uszczęśliwienia nas jest tak silna, że zakrawa o presje.
Presja to nie tylko patologia, szantaż, wymuszanie. Presją jest również uszczęśliwianie nas na siłę i zmuszanie byśmy żyli według tego co zdaniem naszego przyjaciela jest dla nas najlepsze, a co często kłuci się z naszymi wewnętrznymi potrzebami.

W motywacja założeniu to ona stanowi fundament presji i wymuszenia, zmuszenia do określonego działania.
Jak się okazuje jest niezwykle cienka i delikatna granica pomiędzy motywacją dobrą i złą.
Motywacja pcha nas do działania, inspiruje, dodaje energii.
Presja budzi opór, spięcie, napięcie, sprawia że się blokujemy i szukamy ucieczki.
Intencje zwykle bywają dobre, mają nas motywować i zachęcać do działania.
Bardzo często my samo podpowiadamy naszym bliskim, że potrzebujemy zwewnętrznego motywatora i tzw. „bata nad głową”. W odpowiedzi dostajemy garść „musisz”.
Ten moment, gdy zaraz za wewnętrznym głosem, że wciąż nie poszłaś do lekarza, na siłownie, nie zmieniłaś diety, bliska ci osoba przypomina, że musisz zrobić to co kiedyś powiedziałaś że chciała byś zrobić. Ten jeden moment sprawia, że lot paralotnią, który jest twoim marzeniem, staje się zwykłym zadaniem do odhaczenia.
Bardzo często jako dobra przyjaciółka, prosiłam swoich dobrych przyjaciół by mnie do czegoś motywowali i o czymś przypominali. I oni to posłusznie robili. Czuli się przy tym tą lepszą stroną, która nieogarniętą dziewczynką lat 39 zmusza do działania, dzięki czemu oni sami staja się współautorami jej sukcesu.
Błąd numer 1 – to jest mój sukces, to ja wykonałam to zadanie.
Błąd numer 2 – przez te ciągłe naciski, straciłam chęć by to robić.
Błąd numer 3 – przez te naciski, zapomniałam, że zadanie ma na celu uczynić mnie szczęśliwą a nie zaspokoić cudze pragnienia bym została sławną pisarką na ten przykład.
Błąd numer 4 – sama się prosiłam, by wywierać na mnie presje, która i tak jest we mnie, bo jestem ambitna i chce czegoś tam więcej.
Błąd numer 5 – oddałam swoje marzenie, obcej osobie, która w dowolnym momencie przecież może powiedzieć, „nie rób tego bo to głupie i mi nie potrzebne”
Błąd numer 6 – dyskutując na temat swojego marzenia, straciłam czas,, który mogłam przeznaczyć na działanie.  
Błąd numer 7 - ….
Błąd numer 8 - ….
Kurczę pieczone same błędy.
A tak. Same błędy, które można mierzyć w nieskończoność.
Kiedy prosisz kogoś o motywację, popełniasz same błędy, bowiem oddajesz przewodnictwo, komuś kto nie jest tobą, kto ma inne pragnienia, kto potrzebuje innej ilości snu, adrenaliny, aktywności, kto podobnie jak ty mierzy świat swoimi doświadczeniami.

Z drugiej strony zarówno jako osoba, która wywiera w dobrej wierze nacisk, jak i osoba na której wywiera się nacisk, wiem, że każda z tych rozmów tylko otwiera drogi, kolejnym wymówką by czegoś nie zrobić.
Jest jeszcze jednej fakt w motywacji, demotywacji i presji – każda z tych rozmów jest niczym szukanie wymówek by dalej nic nie robić a winę na to zgonić na tego który „motywuje”

Reasumując – jeśli chcesz spełnić marzenie, wykonać dowolne zadanie, po prostu zrób to.  Nie pytaj nikogo zgodę a inspiracji szukaj w śród tych, którzy już osiągnęli to co Ty dopiero zamierzasz.




Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Kwiatki na dzień Matki

  Kwiatki na dzień Matki Obserwując przedwyborcze zmagania kandydatów na Prezydenta RP, zauważyłam że jedną z istotniejszych kart przetargowych, są prawa kobiet. Politycy prawicy stają w obronie dzieci nie narodzonych. Lewicy zaś w obronie prawa do decydowania o własnym ciele przez kobiety. Temat kobiet rozgrywany jest niczym rozdzielana szmata, między sępami. Argument jaki padł przez pytającego w jednej z debat brzmiał „kobiety nie chcą rodzić bo boją się, że nie będą mogły potem usunąć dziecka”. Przyznaje, że jest to jeden z większych absurdów jakie słyszałam. Ta teza powinna brzmieć raczej „kobiety nie chcą uprawiać sexu bo boją się że nie będą mogły usunąć błędu chwilowej przyjemności” lub „mężczyźni nie chcą mieć dzieci, więc unikają związków z kobietami bo nie można szybko pozbyć się potem kłopotu”, „ludzie nie mają ochoty na stosowanie antykoncepcji” itp. Generalnie każdy inny argument, niż ten który usłyszałam. Dziennikarka jednak wybrała najgłupszy z możliwych sposób wal...

Rzecz o spłacaniu długów część 1

Spiskownik 13.07.19 Szczęście jest sumą nieszczęść, które nas ominęły. Rzecz o spłacaniu długów część 1         Wena to narowisty koń, który nigdy nie odpuszcza. Uzależnienie silniejsze niż sama kokaina. Kiedy przed laty tworzyłam pierwsze blogi, po prostu chciałam pisać co mi wena pod palce przyniesie. Dziś chyba wcale nie jest inaczej. Po roku walki, by nie tracić czasu na coś tak absurdalnego jak pisanie o emocjach, znów im ulegam. Znów jestem w transie, który w brew mojej woli coś bez ładu i składu sobie tworzy. Trans. Dokładnie tym jednym słowem nazwała bym to co dzieje się z artystą mówiącym o emocjach. Kultowy spiskownik powstał wieki temu jeszcze gdy pisanie było wylewaniem żali na rodziców i koleżanki ze szkoły, do małego bordowego palmiętnika. Kultowy spiskownik, który odważyłam się publikować już nie był mały ani bordowy. Był blogiem, który sam się bronił. Był też blogiem, który mnie samą obronił. Bardzo długo funkcjo...

Recenzja na dziś „Twoje domowe biuro” Laura Vanderkam

  Recenzja na dziś „Twoje domowe biuro” Laura Vanderkam W szale przedświątecznych przygotowań, jak co roku, zajrzałam do ulubionej księgarni na rogu ulic Chmielnej i Szpitalnej w Warszawie. Wśród wielu tytułów, w turbo obniżonych cenach, znalazłam ten, który miał zrewolucjonizować moją pracę i dzienną efektywność. Robiąc nowe zakupy, byłam w trakcie czytania Pisma Świętego. Do dokończenia zostało mi ledwie kilka Ewangelii Nowego Testamentu. Zmierzałam ku końcowi mojego osobistego Mont Everestu, gdy na mojej półce pojawiła się długo wyczekiwana książka o pracy zdalnej. Początek nowego roku to idealny moment, by wdrożyć nowe nawyki, pomyślałam. Zdalnie pracuję od 2005 roku. Przez te 20 lat nauczyłam się, że domowe obowiązki, rodzina i przyjaciele nierozumiejący, że „w domu to także praca”, oraz przesadnie długie listy zadań to największe utrudnienia. Coś, co ja robię od dwóch dekad, stało się modne w czasach pandemii. Wcześniej nikt nas nie uczył, co mamy ze sobą zrobić, gdy...