Powoli dobiega końca upalne lato.
We mgle skąpane
są poranki.
Umierają w donicach
kolejne kwiaty.
W donicach
straszą kolejne trupy.
Nie wiedziałam,
że słoneczniki są tak krótko żywotne.
Tyle energii
zabrały pelargoniom, a ledwie tydzień może dwa cieszyły oko.
Nie wiedziałam,
że pelargonii nie należy sadzić w bukiety z innymi kwiatami, zwłaszcza gdy
mieszkasz pod neurotycznymi sąsiadami.
Tak mnie
wszyscy namawiali na te pelargonie. Że niby to lepsze, rozsądniejsze, bardziej
wytrzymałe, mniej wody potrzebuje.
Miejsce tylko w
donicy zajmowały i ani z tego zapachu ani radości z kwitnienia.
Ciągłe
czekanie, aż się ukorzenią, uformują, zdecydują by być pięknymi kwiatami.
Może rok, może
pięć a może 23 lata, każą na siebie czekać. Jak się okazało nie mam tyle
cierpliwości.
Stabilnie emocjonalnie
pelargonie najwyraźniej do mnie nie pasują.
Jak to inaczej
wytłumaczyć, że wszystkim pięknie rosną cały sezon a u mnie ledwie korzeń
zapuściły.
W przeciwieństwie
do głupkowatych petunii, dam im zostać do następnej wiosny, choć sama nie wiem
po co tracić czas i energie na coś co tak długo każe na siebie czekać.
Doprawdy chyba
lepiej mieć kwiat jednoroczny. Delikatny subtelny, cały sezon kwitnący, który
równie szybko zakwita co przekwita. Z czystym sumieniem wyrzucasz, gdy kończy
się jego czas.
Z tymi
wieloletnimi ciągle jakiś kłopot. A to mu sąsiadka przeszkadza z góry, a to
pogoda nie taka, a to czas za krótki.
Nadeszła
jesień.
Kolejne kwiaty
zamieniają się w trupy.
Liczyłam, ze zwłok
słonecznika mieć nasionka, do których będą zlatywały się wróble i sikorki. Nim
jednak się doczekałam, wyrwałam trupa, zostawiając jedynie łepek na suszarce.
W marketach
sprzedają takie piękne słoneczniki. Bez złudzeń i zbędnych nadziei, kupujesz
gotowy owoc i masz słonecznik dla ptaszków, bez tego cyrku, złudnych nadziei.
Coraz chłodniejsze
nastają wieczory i poranki.
Pies znów
zakopuje się pod poduszką.
Reumatyzm odzywa
się ze starych kości.
Z nadzieją
odkręcam kaloryfer licząc że popłynie z niego ciepełko. Daremnie. Jeszcze się przecież
nie zaczął sezon grzewczy.
Pora zmienić
kołdrę na zimową, uzupełnić zapasy zimowej herbaty, odświeżyć ciepłe swetry, wywieść
letnie sukienki i wreszcie pojechać na grzyby.
Szafka wciąż czeka
aż ktoś ją wyrzuci.
Karnisz wciąż nie
naprawiony.
Dywan nie wyniesiony.
Rozwalonego
fotela nie ma kto wyremontować, choć tyle obiecywano, w żadnej kwestii słowa
nie dotrzymano…
Ech… a mówili
poproś o pomoc….
No to
poprosiłam i pół roku później i tak sama to musze zrobić, bo straszą trupy
zepsutych rzeczy.
Ech… jak tu przestać
być kobietą silną i niezależną, jak finalnie wszystko i tak samemu trzeba
zrobić…
Przeleciało to
lato jak jeden dzień.
Długą zimę się na
nie czekało a ono ledwie promieniami słońca musnęło, już zginęło….
Ledwie się człowiek
przyzwyczaił a ono szast trast… Jak te trutnie słoneczniki… chwila radości i kilka
wątpliwych wspomnień. Ot i cała radość z lata.
Na cóż to się tak
starać, planować, kombinować, robić miejsce w donicach, jeśli ledwie chluśnie
wodą sąsiadka albo dzień suszy nadejdzie i wszystko stracone?
Uwielbiam jesień.
Ona jako jedyna
jest prawdziwa, szczera, wymowna.
Jesienią umiera
to co było letnią ułudą, pięknym złudzeniem, chwilą.
Na drzewach
zostają nagie gałęzie i silne konary.
Lato tak pięknie
ubiera je w ozdobniki zielonych liści, które i tak i tak z końcem lata umierają.
Jesienią nie
zastanawiasz się czy zabrać parasol. Ona nie zaskoczy cie ani burzą ani
deszczem. Po prostu wiesz, że musisz być przygotowany.
Jesienią nie
zastanawiasz się jakie będą poranki a po nich wieczory. Po prostu ubierasz
ciepły sweter bo wiesz, że będzie chłodno.
Czasem robi
miłą niespodziankę w postaci cieplejszych dni ale nie tak jak lato, że cie rozmraża
niepotrzebnie.
Pracowita
jesień przede mną.
Bez złudzeń na
fascynujące lato, jak kłamie wiosna.
Bez sztucznych
nadziei, że 5 słoneczników wykarmi stado sikorek.
Bez pożyczania parasola,
bo niespodziewanie oberwała się chmura.
Kocham te jesienną
szczerość, subtelność, uczciwość i pracowitość.
W przeciwieństwie
do niej wiosna to szalona mitomanka, zaś lato nieprzewidywalny kłamca.
Jesienią na
wszystko masz wpływ. Zbierasz posiane wiosną owoce, swojej pracy. Nie czekając
na to aż ktoś wpuści ciepło do twojego kaloryfera dajesz je sobie sam.
Idąc za radami
jesieni, postanowiłam pozbyć się zbędnych kwiatów i cieszyć się owocami wiosny
i lata.
W tym roku nie
chcę by kolejną zimę straszyły puste donice, toteż w sobotę wypełnię je
jesiennymi wrzosami, które dotrwają do wiosny.
Tej zimy nie
zamierzam kolejną zimę marznąć czekając aż ktoś zdecyduje czy wpuści ciepło do
domu czy nie. Skoro mam pustą szufladę, mogę kupić w super markecie nowy koc,
ciepły sweter lub puchate skarpety.
Minione lato i moje
osobiste rośliny balkonowe nauczyło mnie więcej niż nie jedno poprzednie lato.
Nauczyło mnie, że
nie ma sensu ulegać pierwszemu wrażeniu, albowiem pozoru silny i stabilny
słonecznik, potrafi być mniej wytrzymały niż lichawe petunie.
Nauczyło mnie,
że najsilniejsze są te rośliny które najdłużej zapuszczają korzenie.
Moje stare pelargonie
nauczyły mnie, że warto być wytrwałym, cierpliwym
i czasem zmienić doniczkę na większą. Pokochane rośliny potrafią się pięknie
odwdzięczać.
Moje nowe
pelargonie pokazały mi, że jeśli nie jesteś dostatecznie cierpliwy to nie ma
sensu brać się za uprawę roślin wieloletnich, bo ani z tego kwiatu ani owocu, a
tylko miejsce zbędnie zajęte.
Moje rośliny
pokazały mi, że zawsze jest miejsce na nowe rośliny, że każdego roku może być
piękniej, inaczej.
Nauczyły mnie,
że jeśli o coś nie dbasz to to umiera, przemija.
Nauczały mnie,
że jeśli widzisz trupa w doniczce, to prawdopodobnie właściciel tej doniczki na
coś czeka.
To lato
nauczyło mnie by zbyt pochopnie nie wyrzucać żadnej z roślin ale też i na siłę
nie trzymać zepsutych.
To lato
pokazało mi, że nie mamy wpływu na zarazę, pogodę, neurotyczną sąsiadkę i inne
szkodniki, więc czasem trzeba wyrzucić chore rośliny by nie zainfekowały pozostałych.
To lato pozbyło
mnie złudzeń i zrobiło miejsce na nowe rośliny, ludzi i doświadczenia. Ale też
i pokazało, że żadna nowa roślinka nie jest tak trwała jak ta stara.
Nauczyło mnie,
że drzewo z silnymi korzeniami zawsze odrasta, jeszcze silniejsze i piękniejsze.
To było bardzo
pracowite lato.
W upale i
niemocy, podlewałam i pielęgnowałam swoje grządki by jesienią zebrać obfite
plony.
Za kilka chwil,
siądę na plaży by naładować baterie przed długą zimą…
Teraz, gdy
tak nie w głowie mi odpoczynek…
Zatem wreszcie
nadeszła jesień, a z nią coraz chłodniejsze poranki i coraz dłuższe wieczory.
Do domu zabiorę
stare pelargonie a nowym dam szanse zahartować się tej zimy, jeśli przeżyją
zostaną na lata, jeśli nie kupie nowe kwiaty, tym razem jednoroczne.
Och jak się cieszę
na te jesień
Ściskam
Zora
Komentarze
Prześlij komentarz