Piłeczka ping-pong-owa
Energia do działania bierze się z działania.
Najgorsza jest bezczynność bowiem ona generuje bowiem
bezsilność.
Jakiekolwiek działanie jest zdecydowanie lepsze niż jakiekolwiek
czekanie.
Drugi rok bez urlopu i kilka za ciężkich spraw, na jeden
wieczór położyło mnie do łóżka i zmusiło do refleksji.
Moje serce totalnie oszalało i bynajmniej nie z miłości,
złości, smutku, przeciążenia. Ot tak, miało ochotę odpocząć i zafundowało
głownie moim bliskim kilka godzin stresu.
W pewnym momencie, ja sama, autorka tej paniki,
spojrzałam na ukochanego psa i posłusznie poszłam do apteki zmierzyć ciśnienie
a nawet przyjąć jakieś leki by uspokoić
serce, które szalało.
Oj jak ono szalało.
Płytki oddech, pieczenie w klatce, drętwienie lewej strony,
specyficzny strumień idący od potylicy w stronę prawej ręki (my kobiety mamy to
po prawej stronie). Wszystko spinało się w jedno a w głowie pani inspektor
zachodziło dwa pytanie, udar czy zawał i co z psem. W zasadzie to bardziej mnie
pies interesował niż cała reszta.
Udar to za niskie zawał za wysokie ciśnienie.
Z udarem umiem sobie radzić ale zawał był mi nowością.
Intuicja okazała się słuszna zarówno w moim wypadku jaki
mojego brata i przyjaciela. psem wyszedł brat, kolega dostarczył leki. Ja zaś z
podświadomości wyciągnęłam całą wiedze i
uratowałam sobie życie. Z Jakimś cudem udało się opanować bardzo groźną sytuacje.
Następny dzień, jak to w moim życiu przyniósł serie
niespodziewanych spraw, pożarów do ugaszenia, nowych wyzwań. Z oczywistych
względów wolałam odpuścić próbę i dać sobie jedno popołudnie na czytanie książek
i delikatny reset.
Dwa dni później usłyszałam „no to dostałaś ostrzeżenie,
rozumiem że się zatrzymasz”
Och jak mnie rozbawiło, że mam się zatrzymać.
Nie i tylko tyle… no nie mogę!
Nie teraz gdy jest najbardziej pracowity kwartał w roku,
nie teraz gdy tyle pożarów się tli, nie teraz gdy piłeczka spadła ze chodów.
No nie!
Ostatnie 2 miesiące były magiczne i to bynajmniej nie z powodu
magii, która przez chwile, unosiła mnie nad ziemie czyniąc zwiewną kobietką. Po
tamtej romantycznej historii nie ma śladu, jak zresztą po wszystkich tego typu.
Cudowny stan. Piłeczka z lekkością skacze po stopniach
wysokich schodów, napędzana energią kolejnego skoku.
Nic jej nie zatrzymuje, nie trzyma, nie próbuje zabierać znów
na górę a przede wszystkim nie jest piłeczką w czyjejś grze.
Zatem jestem wolną piłeczką do ping-ponga, która
spierdzieliła z boiska i sobie skacze gdzie chce, napędzana jedynie siłą
własnego rozpędu.
Dziś jest niedziela.
Piłeczka Basia wciąż skacze.
Z niecierpliwością odmierzam zdarzenia by wyjechać na
chwile z warszawy, wziąć głęboki oddech i patrzeć na morze.
Pisze dziś bez ładu i składu…. Trudno… dziś pędzę.
Cały czas pędzę. Czytam o owocach ubiegłorocznego
zawierzenia, przemyślam swoje owoce i pędzę.
Ilość pomysłów i działań podjętych przez ostatnie 2
tygodnie sprawiły, że sięgam dni, w których autentycznie jestem z siebie dumna.
Nie byłam z siebie dumna, od kilku lat. Ale teraz jestem!
We wtorek są moje urodziny.
W tym roku nie podsumowuję 41 roku swojego życia, tylko
owoce zawierzenia.
Moje serce się nie uspokoiło. Cały czas są nerwowe palpitacje,
kaszel sercowy i pieczenie.
Twarde łydki i obolały kręgosłup nie dają zapomnieć, że
pora odpocząć.
Ani myślę się zatrzymać, chyba że siłą albo po to by
popatrzeć na jesienny Bałtyk.
Jest mi tak cudownie być tą rozpędzoną piłeczką.
Zaganiana i zatopiona w swoje sprawy, zupełnie
zapomniałam, że jestem samotna i wyszły mi z głowy wszelkie głupoty. Nie mam na
to czasu. Gaszę pożary, przemierzam nowe drogi, kokietuje moich cudownych
klientów, negocjuje kolejne projekty. Bosko!
Po tych dwóch latach czekania co się dalej wydarzy, co
wymyśli rząd, książę, znajomi - wreszcie czuje się wolna. Mam w nosie księcia, kryzys,
niezapłacone płatności a nawet letnich znajomych.
Mam totalnie w nosie czy moje priorytety są zgodne z
czyimiś poglądami czy nie.
Po prostu maksymalnie korzystam z siły swojego rozpędu.
Za tą siłą rozpędu, za każdym najmniejszym działaniem idzie
siła do kolejnych działań, do kolejnych planów, projektów, aktywności.
Nie mam pojęcia dokąd mnie to wszystko doprowadzi. Być
może, dojdę na szczyt być może odwlekę w czasie agonie. Wiem jednak, że gdyby
moje serce dziś się zatrzymało, umarła bym dumna z siebie a to wartość bez
cenna.
Wierze, że każde działanie da jakiś efekt.
Nawet jeśli ten efekt jest tylko prozaiczny, nie wielki,
chwilowy, to lepiej umrzeć na polu walki niż w niewoli.
Niewoli własnych lęków, ograniczeń, oczekiwań, biernego
wyczekiwania.
Wczorajszy dzień miałam perfekcyjnie zaplanowany. Z moich
planów nie wyszło prawie nic. Nauczona doświadczeniem pozwoliłam by siła, której
zaufałam całe życie, zrobiła to po swojemu.
Zatem nie napisałam karteczek z życzeniami na najbliższy
rok, nie odczytałam stojąc w dumie kolejny raz swojego aktu zawierzenia. Za to
zwiedziałam 3 wspaniałe muzea, pooddychałam anielskim powietrzem i zasiliłam
się energią jakiej trudno doświadczyć, żyjąc wedle własnego planu.
Zwykle w życiu wszystko kalkulujemy, planujemy,
obmyślamy. Odrzucamy pracodawców, samochody, mieszkania, związki tylko dla tego
że coś średnio pasuje do naszych ramek.
Jaka ja byłam głupia, że tak perfektywnie trzymałam się
tych ramek…
Tymczasem Pan Bóg ma dla nas zdecydowanie lepszy plan, lepsze
emocje, lepsze pomysły, lepsze relacje, lepszych nas.
W ciągu ostatnich tygodni zrozumiałam, że złodziej
filiżanek potrafi mieć więcej z księcia niż sam książę, że ledwie zipiąca firma
potrafi dać więcej satysfakcji niż miliony na koncie, że w nic nie znaczącym teatrze
można spełnić największe marzenia, że przypadkiem poznana koleżanka, może być
bliższa niż ta którą znasz całe dekady.
Tym wpisem chce samej sobie powiedzieć… ZAUFAJ SILE
ROZPĘDU
Piłeczka wypadająca z gry staje się wolną piłeczką, która
wychodzi z ramek i doświadcza fascynującego życia, którego nigdy by nie
znalazła w ciasnych ramach boiska.
Biegne dalej Paaaa
Zarażam was dobrą energią, ściskam z miłością i
wdzięcznością.
Rozpędzona zora
Wilk musi biegać… i to jest to … 😊
Komentarze
Prześlij komentarz