Przejdź do głównej zawartości

Ostatni występ

 

Ostatni występ

Ostatnia rzecz na jaką miałam ochotę to występ. Mój teatr już od jakiegoś czasu mnie nie zasilał. Miałam wrażenie, że więcej daje niż dostaje, a przecież to pasja, wiec powinno być odwrotnie.

Kiedy zespól zaczął się buntować, a moja pozycja mentora zaczęła być pozycją teatralnego tyrana, który wymaga, motywacja spadła do zera przemieniając się w lament goryczy.

Choć nawet przed sobą się nie przyznałam, podświadomość krzyczała… widzisz znów cie nie docenili.

Nie pierwszy to teatr, gdzie mnie nie docenili.

Zwykle z teatrów mnie wywalano, tym razem postanowiłam odejść sama.

Och jak ja walczyłam by to się skończyło. Przecinek w zdaniu, stawał się pretekstem do focha.

Miesiąc nie pojawiłam się na jednej próbie. Po drodze, jadzia która nigdy nie gra była na wszystkich próbach, a Piotr który bardzo chce coś i zdaje się sam nie wie co, był pierwszym który blokował każdą moją propozycje.

Kiedy już miałam się poddać i napisałam „dziękuje za wspólnie spędzony czas”, nikt za mną nie płakał.

Miałam komplet informacji, jak nic! Nie zależy im na moich propozycjach, na mnie, nikt nie zajmuje się promocja, nie ma dla kogo grać, kiedyś to było, musze się skupić na firmie… oj było tego…. Jak zawsze gdy chcesz znaleźć kij na psa…

Kamila złamała rękę tuż przed występem, Kasi coś wypadło. I ten biedny szeryf naszego teatru, Paweł, został praktycznie sam z występem urodzinowym, bardzo ważnego dla niego miejsca.

Obiecałam, że go nie wystawie. W takich chwilach przyznaje, można na mnie liczyć.

Rankiem, w trakcie rozmowy z Pawłem o występie, do którego totalnie nie byłam przygotowana, pan spadł z wózka inwalidzkiego i przypadł mi w udziale przywilej zatrzymania ruchu i uratowania mu życia. Spojrzenie tego pana, to coś w oczach, ta sytuacja gdy on upada i jego małżonka nie ma siły go podnieść i te auta, które lada chwila go rozjadą. To wszystko przypomniało mi mojego śp. Tatę, który rok temu zachorował i też tak walczyłyśmy by wsadzić go na wózek gdy upadał.

Totalnie się posypałam.

Tuż przed śmiercią taty zadzwonił Paweł i poprosił mnie bym pokazała im długą formę oraz przyłączyła się do ich teatru. Czwartego dnia po śmierci taty przyszłam na pierwszą próbę. Nie chciałam, ale w śród moich modlitw w tamtym czasie był zdanie „nie proszę o życie, to ty Panie decydujesz, proszę o pocieszenie gdy się to stanie” i trzy dni przed śmiercią taty, zadzwonił Paweł. Poszłam tylko dla tego, że ten telefon był niczym odpowiedź na moje modlitwy i tak zostałam.

Nie wiem czy mój tata kiedykolwiek widział mnie na scenie. Wiem że był bardzo dumny z tego, że się z nią przyjaźnie.

Spojrzenie tego Pana, dało mi natchnienie by dziś grać tylko dla nieżyjącego Taty.

I to był najlepszy występ z tym teatrem jaki zagrałam.

Mimo, że mieliśmy zupełnie wymieszany skład. Mimo, że na jednej scenie grali aktorzy z 3 grup. Mimo że wszystko było dosłowną improwizacja. Pół godziny przed występem, Daniel, kolega z poprzedniego teatru wprowadził monologi, które tylko cześć z nas znała. Całe szoł przynależne teatrowi BYĆ MOŻE, skradł Daniel z teatru Pan Wigwam. A najzabawniejsze ze zostałam przedstawiona jako członek teatru Pan Wigwam, z którego 3 lata temu wyleciałam z hukiem.

Cały czas się zastanawiam, to czyja ja jestem? Teatru BYĆ może, czy teatru Pan Wigwam… a może obu?

Tego dnia działo się bardzo dużo. Próba, która była ledwie dotknięciem frizów, występ z zupełnie nie ogranym razem zespołem, publiczność złożona z 3 i 70 latków, delikatny wiosenny wiatr, niosący zapach szarej wierzby i oczy tego pana.

Publiczność oddała mi wszystko to, co próby zabrały. Energie, pasje, radość. I pierwszy raz od bardzo dawna, wcielając się w postaci, szukałam lekkości, kobiecości, subtelności.

Czy sprawiło to, że jak dawniej, w starym dobrym Panu wigwamie, gdzie stawiałam pierwsze kroki jako aktor improwizator byłam jedyną kobietą, czy fakt że grałam dla kogoś sobie tylko znanemu, czy po prostu było mi wszystko jedno… nie wiem… ale zadziałało i było cudownie.

Wiem że kocham ten stan.

Improwizacja to cudowna sztuka,  w której nie idziesz za scenariuszem lecz za reakcją publiczności. To dla niej stajemy na scenie. To dla niej poświęcamy wolna sobotę. To ona daje nam totalną wolność budowania postaci. To ona jak żadna inna forma teatralna, każe dodawać blasku partnerowi. To ona jako jedyna jest prawdziwie doskonała gdy jest totalnie nie doskonała.

Zasadniczo, Nie lubię improwizacji. Brakuje mi sztampowej, enigmatycznej, tajemniczej sceny. Nie cierpię tych wszystkich wyluzowanych ziomków, którzy włóczą się po trendowych knajpach w centrum warszawy. Nie cierpie t-schirtów, sportowego obuwia i kiepskiej jakości ukłonów. To wszystko co wiąże się z imrov, dla mnie aktorki wychowanej przez profesor Halinką, jest skandalem, niedorzecznością i brakiem szacunku. Kunszt, którego ona mnie nauczył wymagał od aktora klasy, szacunku, perfekcji, przygotowania, nienagannej dykcji. Nam nawet siadać nie wolno było byle jak. Nam z teksów wykreślano niecenzuralne słowa. A tu… hulaj dusza piekła nie ma… jak mnie to irytuje.

I te wszystkie sceny, które scenami nie są. W ciasnym rogu Sali, między klientami z browarami. Jakie to nie profesjonalne i uwłaczające. Sztuka do kotleta.

To jak by Rembrandt malował ściany w przydrożnych barach.

A jednak…

Kiedy wchodzisz na scenę to jakby cały świat dookoła się zamykał. Jesteś tylko ty i ta jedna chwila. Sekunda, która nigdy się nie powtórzy. Tylko ty, słówko inspiracji, reakcja publiczności, zachowania partnera na scenie. Pełna koncentracja i skupienie na tym co tu i teraz, świat, który budujesz tu i teraz tylko tyle i aż tyle.

Moja Halinka, uczyła nas, ze aktor zostawia siebie przed sceną, a na niej jest tylko tym kogo gra.

Och, jakież to cudowne doświadczenie, zostawić siebie obok i wejść w totalnie nieznany świat.

Moja Halinka uczyła nas, że niezależnie od wszystkiego na scenie, na spektaklu, przed publiczności, musisz być i koniec.

Jeśli w śród publiczności jest jeden, tylko jeden widz, to musisz być tak samo na 500% jak gdyby był tam tłum.

Dla jednego widza, grasz i nie ma dyskusji.

Dziś nie było dyskusji. Był duch Pani Halinki Tus Uziemło, mojej nieocenionej instruktorki, dzięki której nie potrzebuje ani ambitnych teksów ani wielkiej publiczności, by grać.

Jeden widz mi wystarczy, by każde działanie miało sens.

Zagrałam więc swój ostatni występ z teatrem Być może, przedstawiona jako aktorka Pana Wigwama.

Było cudownie. Jak to w impro, pojawiły się nowe pomysły, nowe możliwości. Kolejny raz ktoś mnie zaczepił o warsztaty dla kobiet i niemal pewne jest, że tylko patrzeć jak przeniosę kobitki na cudowną wyspę, gdzie razem będziemy tworzyć cudowne przebiegi.

Zatem mój ostatni występ był moim pierwszym występem.

Nigdy nie wiem dokąd mnie moja droga doprowadzi. Sprawdzam tylko, czy to co robie podoba się mojemu Bogu, jeśli tak idę dalej jeśli nie, zawracam. Wiem jednak, ze pewne drogi są nam pisane, przeznaczone, dla nas wybrane. Zdobywamy na nich różne doświadczenia, a każda strata prowadzi nas do na jeszcze wyższe szczyty.

Wracając do domu wiatr rozwiewał moje włosy a radio puszczało piosenki o wolności.

Znów poczułam że kocham moje życie i że dobrze jest mi być mną…

A występ… poprosiłam Pawła by zgodził się na propozycję grania przez całe lato 😊 Daniel zaś chce reaktywować Pana Wigwama… Wygląda na to, że będę grać w dwóch teatrach i robić warsztaty…

Od 20 lat, próbuje zejść ze sceny i mam wrażenie, że z każdym zejściem wchodzę na nią mocniej… Widać to moja droga i lubią oglądać mnie w tym moim niebie… no dobra… ja też troszkę dla nich  kocham grać, a scena, to moja miłość prawie ze największa…

 


Ściskam z miłością i wdzięcznością.

Tańcząca z Wilkami,

 

 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Kwiatki na dzień Matki

  Kwiatki na dzień Matki Obserwując przedwyborcze zmagania kandydatów na Prezydenta RP, zauważyłam że jedną z istotniejszych kart przetargowych, są prawa kobiet. Politycy prawicy stają w obronie dzieci nie narodzonych. Lewicy zaś w obronie prawa do decydowania o własnym ciele przez kobiety. Temat kobiet rozgrywany jest niczym rozdzielana szmata, między sępami. Argument jaki padł przez pytającego w jednej z debat brzmiał „kobiety nie chcą rodzić bo boją się, że nie będą mogły potem usunąć dziecka”. Przyznaje, że jest to jeden z większych absurdów jakie słyszałam. Ta teza powinna brzmieć raczej „kobiety nie chcą uprawiać sexu bo boją się że nie będą mogły usunąć błędu chwilowej przyjemności” lub „mężczyźni nie chcą mieć dzieci, więc unikają związków z kobietami bo nie można szybko pozbyć się potem kłopotu”, „ludzie nie mają ochoty na stosowanie antykoncepcji” itp. Generalnie każdy inny argument, niż ten który usłyszałam. Dziennikarka jednak wybrała najgłupszy z możliwych sposób wal...

Rzecz o spłacaniu długów część 1

Spiskownik 13.07.19 Szczęście jest sumą nieszczęść, które nas ominęły. Rzecz o spłacaniu długów część 1         Wena to narowisty koń, który nigdy nie odpuszcza. Uzależnienie silniejsze niż sama kokaina. Kiedy przed laty tworzyłam pierwsze blogi, po prostu chciałam pisać co mi wena pod palce przyniesie. Dziś chyba wcale nie jest inaczej. Po roku walki, by nie tracić czasu na coś tak absurdalnego jak pisanie o emocjach, znów im ulegam. Znów jestem w transie, który w brew mojej woli coś bez ładu i składu sobie tworzy. Trans. Dokładnie tym jednym słowem nazwała bym to co dzieje się z artystą mówiącym o emocjach. Kultowy spiskownik powstał wieki temu jeszcze gdy pisanie było wylewaniem żali na rodziców i koleżanki ze szkoły, do małego bordowego palmiętnika. Kultowy spiskownik, który odważyłam się publikować już nie był mały ani bordowy. Był blogiem, który sam się bronił. Był też blogiem, który mnie samą obronił. Bardzo długo funkcjo...

Recenzja na dziś „Twoje domowe biuro” Laura Vanderkam

  Recenzja na dziś „Twoje domowe biuro” Laura Vanderkam W szale przedświątecznych przygotowań, jak co roku, zajrzałam do ulubionej księgarni na rogu ulic Chmielnej i Szpitalnej w Warszawie. Wśród wielu tytułów, w turbo obniżonych cenach, znalazłam ten, który miał zrewolucjonizować moją pracę i dzienną efektywność. Robiąc nowe zakupy, byłam w trakcie czytania Pisma Świętego. Do dokończenia zostało mi ledwie kilka Ewangelii Nowego Testamentu. Zmierzałam ku końcowi mojego osobistego Mont Everestu, gdy na mojej półce pojawiła się długo wyczekiwana książka o pracy zdalnej. Początek nowego roku to idealny moment, by wdrożyć nowe nawyki, pomyślałam. Zdalnie pracuję od 2005 roku. Przez te 20 lat nauczyłam się, że domowe obowiązki, rodzina i przyjaciele nierozumiejący, że „w domu to także praca”, oraz przesadnie długie listy zadań to największe utrudnienia. Coś, co ja robię od dwóch dekad, stało się modne w czasach pandemii. Wcześniej nikt nas nie uczył, co mamy ze sobą zrobić, gdy...