Czytają przypadkowo postawioną na mojej drodze książkę „jak dobrze być singlem” Catherine Gray, naszła odkrywam, że ja też tak jak jej autorka i główna bohaterka, byłam uzależniona od miłości.
Tak jak Catherine
poszukiwałam miłości w oczach i ramionach mężczyzn. Na siłę poszukiwałam
atencji, poczucia własnej wartości w spojrzeniach i słowach obcych ludzi.
Przypominam
sobie te wszystkie noce, gdy rozemocjonowana bawiłam się w małego stalkera. Każde
pierdniecie pseudo księcia omawiałam z koleżankami. Każde słowo analizowałam
miesiącami.
Dokładnie tak
jak autorka byłam niczym ćpun, w kołowrotku własnych myśli.
Czytając te
książkę co jakiś czas zerkam na obrazek, równie przypadkowo trafiony do mojego
domu, Jezus z otwartym sercem i wzrokiem utkwionym we wszystkim co robię.
Och jakie to szczęście,
że stanął na mojej drodze i wyleczył mnie z tych wszystkich kompulsywnych uzależnień,
wypełniając po brzegi miłością i akceptacją dla każdej z mych niedoskonałości…
Był taki czas,
wcale nie krótki, gdy kochałam robić szum wokół własnej osoby. Przypadkowym osobom
zwierzałam się z problemów. W ludziach wyszukiwałam ich problemy, byle by tylko
mieć temat do rozmowy a w sobie poczucie ze jestem ważna, potrzebna, niezbędna.
Przez wiele lat
to działało. Mechanizm był zawsze ten sam.
Działałam na
ludzi niczym magnes, ściągając pod swój dach kolejne ofiary.
Nigdy nie byłam
samotna. Zawsze był przy mnie tłum ludzi, wsłuchanych w każde z moich słów. Wpatrzonych
we mnie niczym w ósmy cud świata.
A co się komplementów
przy tym nasłuchałam, że jestem mądra, magiczna, wartościowa, ze jestem ich
aniołem, to wiem tylko ja.
Oj działało…
ego się karmiło a pycha rosła w siłę…
Był taki czas,
że ciągle próbowałam zasłużyć na miłość, uwagę, zainteresowanie. Byłam niczym
dobrze wytresowana małpka, która wykonuje tysiące sztuczek byle by tylko dostać
skórkę od banana, z której wyobraźnia zrobi pełnowartościowy owoc.
Moje ego kochało
ten stan.
Pycha skakała pod
niebiosa z radości o swej wielkości.
Chrzaniąc sobie
permanentnie życie, czułam się nadludziem, mentorem, światłem, pomocną dłonią,
aniołem, światłem.
Zapłaciłam za
to niezwykle wysoką cenę. Dopadło mnie wszystko to co może dopaść zdesperowanego
człowieka, który żyje chwytając się ciągle nowej brzytwy.
Zaniedbane
życie odpłaciło się długami, samotnością, ostracyzmem, toksycznymi miłościami i
jeszcze bardziej toksycznymi przyjaźniami.
Po mimo, że tak
bardzo się starałam nie dostałam nic z tego o co wydawało mi się że walczę, na
co swoja heroiczną walką o innych ludzi zasłużyłam, na co swoją ciężką pracą
zapracowałam. Nie dostałam zupełnie nic z tego dla czego to robiłam.
Za to odebrano
mi wszystko. Odebrano mi radość z pasji, wiarę w to kim jestem, całą nadzieje
na życie, zdolność kredytową, dom który miał być mi azylem, wiarę w ludzi,
siebie i lepsze życie, pracę, godność. Nie zyskałam zupełnie nic a straciłam
wszystko a nawet więcej niż miałam…
Na mojej drodze
pojawiali się hurtowo ludzie, dla których byłam stopniem na drabinie do ich
osobistych sukcesów, tanim gadżetem by karmić swoje ego, śmietnikiem dla
niechcianych emocji, darmowym supermarketem, do którego można przyjść i zabrać
co ci się podoba nic nie płacą, otwarta raną której rozdrapywanie jest świetną
zabawą.
Byłam zupełnie
nikim.
Przez wiele lat
godziłam się na taki stan rzeczy a wręcz go sama poszukiwałam.
Mój dom, praca,
portfel, życiowa mądrość i energia były schronieniem dla wszystkich potrzebujących
z wyjątkiem mnie samej.
W tym tłumie
byłam coraz bardziej samotna, odrzucona, zagubiona, poraniona, zniszczona
cudzym życiem.
Pewnego dnia
straciłam kolejną prace przez to że pocieszałam koleżankę w godzinach pracy. Nie
raz, nie dwa lecz całe tygodnie. W życiu handlowca, można gadać w godzinach
pracy ze znajomymi w godzinach pracy. Moje auto miało podsłuch i gps, o czym
nie wiedziałam. Mój szef wiedział, że przyjeżdżałam godzinę wcześniej do
klienta by jeszcze godzinę w aucie porozmawiać z koleżanką o jej problemach z
jej facetem. W tamtym czasie by się z nią zgrać i mieć o czym rozmawiać niczym
ćpun uzależniłam się od człowieka o tym samym imieniu co ten jej.
Szef zwolnił
mnie podając dość enigmatyczne przyczyny. Oboje wiemy dla czego ale żadne z nas
nie mogło powiedzieć tego wprost.
Moment utraty
tamtej pracy, dał mi do myślenia i rozpoczął cały proces dostrzegania,
konsekwencji swojego zachowania.
Przy okazji odkryłam,
że moi znajomi potrafią nie odebrać telefonu i powiedzieć „nie teraz bo jestem
w pracy, na wakacjach, mam swoje życie itp.” ja tego nie umiałam… byłam zawsze
na kazde zawołanie w dodatku bez wzajemności.
Moja pracy w
tamtym czasie była dla mnie mniej ważna niż setki razy omawiany ten sam problem
tej samej koleżanki.
Pewnego dnia, gdy
próbowałam jej wytłumaczyć, że nie mogę rozmawiać w godzinach pracy, zrobiła mi
awanturę, że przecież jej obiecałam.
W tamtym czasie
lubiłam obiecywać, że zawsze można na mnie liczyć i konsekwentnie starałam się
z tego wywiązywać. Ze szkodą i totalną dewastacją własnego życia.
Rok później
kolega, który przyciągał i odrzucał powiedział, że szuka taniego pokoju to ja
pierwsza zaproponowałam by zamieszkał ze mną w dodatku za darmo. Jego obecność
w moim domu pozbawiła mnie miejsca pocieszeń ludzi, dywanu na którym mogłam się
wypłakać, osobistego azylu, miejsca pracy, kobiecości i złudzenia że on sam
jest tyle wart ile w nim widziałam. Zabrał mi nie tylko pokój, półkę w lodówce,
zabrał mi chęć do budowania relacji z ludźmi, miejsce pracy. Chwile znów byłam
bez środków do życia i oczywiście bez niego.
Tak jak przy
tamtej koleżance, która zasypiała gdy płakałam, że znów zostałam bez pracy, że
znów ktoś mnie zranił. Nie odrobiona lekcja wróciła do mnie, zdecydowanie
bardziej drastycznie.
Takich cen w
życiu zapłaciłam bardzo wiele. Z tymi i setkami innych ludzi.
Jak się okazało,
królestwo bez granic i muru obronnego wcale nie jest podziwiane tylko jest
rozkradane i nie szanowane. Takim właśnie byłam królestwem przez większą cześć
swojego życia.
Gdy wybuchła
pandemia, przyszły święta, długie majowe weekendy, czas wakacyjnych wyjazdów…
ja… mająca tylu znajomych, lokatora, który czasem twierdził że jest moim
partnerem… ja w tym tłumie byłam zupełnie sama w dodatku z lichymi środkami do życia
i bez pomysłu czym wypełnić pustkę.
Sama siedziałam
w śród rodziny przy świątecznym stole, udając że dobrze mi z tym.
Sama spacerowałam
brzegiem morza, a towarzyszem mojej podróży był opel vectra zwana wiktorią i
biały misiek imieniem stefan.
Sama zarabiałam
na dom, w którym mieszkały dwie dorosłe osoby, zresztą nie pierwszy raz.
Sama uciekałam
na tory by patrząc na las wypłakać wszystkie emocje.
Sama mierzyłam się
z codziennością rodzącej się firmy.
Sama walczyłam
z nieuczciwymi pracodawcami.
Sama odbierałam
listy od komorników.
By jakość
przetrwać słuchałam szumu drzew i w nich upatrywałam dobrych rad.
Sama sobie
byłam najlepszym przyjacielem. Na nikogo nie mogłam liczyć, na nikim nie mogłam
się weprzeć, nikt nie próbował nawet być mi ukojeniem… bo przecież ja sama wiem
najlepiej, jestem silna, niezależna i zawsze daje rade.
Och jak mnie
boli, że nikt dotąd nawet nie próbowała zedrzeć tej zbroi i odkryć jak krócha się
kryje pod nią istota…
Dźwigając tyle
konsekwencji zaniedbania własnego życia, cały czas do mojego plecaka ktoś dorzucał
swoje śmieci.
Nie miałam
jednej osoby, która w trudach mojego życia była by mi ukojeniem.
Gdy opowiadałam
znajomemu o swoich problemach, słabościach on nim dał mi się wygadać już
zasypywał opowieściami o tym jak jemu jest ciężko w tym obszarze. Więc miałam
jeszcze ciężej. Zwykle tak jest, ze gdy szukam ukojenia, dostaję garść cudzych
trosk.
Wreszcie zamknęłam
się w sobie i przestałam w śród ludzi szukać pocieszenia. Zrozumiałam, że nie
mam siły pocieszać ludzi, gdy sama jestem słaba. Tak… przyszedł taki moment, że
nawet ja, ta niezniszczalna opadłam z sił…
Wreszcie nadeszła
pandemia. Znajomi, bali się wejść do mojego domu by naśmiecić swoimi problemami.
Teatry nie grały. U wrót lasów postawiono zakazy wstępu. Sublokator spieprzył w
popłochu z warszawy.
Zostałam sama,
bez szans ucieczki od samotności.
Bez szans by
przed jej chłodem skryć się pod kołderką cudzych problemów.
Bez szans, by dalej
popełniać swoje dobrze znane błędy.
Opuścili mnie
totalnie wszyscy. Nawet ci o których wierzyłam, że jako jedyni nie są
toksyczni.
Wtedy do mnie
dotarło…. Jak wielu książek nie miałam czasu przeczytać. Jak wiele spraw zaniedbałam.
Jak naprawdę wyglądają te wszystkie relacje. Jacy ludzie mnie otaczają. Jak to
wszystko za czym tak goniłam i przed czym uciekałam jest nic nie warte.
Jak jest mi
dobrze samej ze sobą.
Pozbawiona kurzu
toksycznej codzienności odkryłam czym są paciorki różańca i jak wielkie dają
ukojenie.
Odcięta od
dawnych nawyków, stworzyłam nowe, tylko swoje życie.
Dziś jestem wolnym
człowiekiem.
Cudownie mi z
tym.
Po
doświadczeniu stalkera, nie chale się tym z czego jestem dumna. Już wiem, że
najlepszy przyjaciel potrafi być największym złodziejem.
Przestałam też
kolekcjonować cudze problemy i szukać potwierdzenia własnej wartości w mentorowaniu
innym ludziom.
Pozwoliłam sobie
traktować ludzi dokładnie tak jak sama jestem traktowana, z ta różnicą że to co
jest we mnie omawiam z moim najlepszym przyjacielem. Jezus gdy mu mówię, że
jest mi źle nie zarzuca mnie swoimi problemami tylko cierpliwie słucha i tam
gdzie może działa, a tam gdzie nie może po prostu jest ze mną.
Być może ta
cała religia to tylko ściema bajka, kolejna głupota, ale mi ona daje poczucie
bezpieczeństwa i świadomość że nie muszę skakać jak tresowana małpka by zasłużyć
na resztki banana.
Uzależnienie od
miłości… cóż… być może nadal jestem uzależniona od tych uczuć wypowiadanych z
wielkim U i M… ale tym razem nie wystawiam się ani na publiczny osąd ani tym
bardziej na kolejne zranienie, wykorzystanie, zniszczenie.
Nasze ego, faktycznie
lubi dramaty. Faktycznie nasza pycha jest ciężkim grzechem, bowiem niszczy nas
samych.
Od samotności kochani,
nie da się uciec.
Jesteśmy na nią
skazani i niezalenie od tego czy w parach czy bez pary, w życiu zawsze jesteśmy
sami.
Ludzie
przychodzą i odchodzą. Mają swoje wady, zalety, potrzeby. Dokładnie tak jak
mamy je my sami.
Dziś jednak
wiem, że to nie ma żadnego znaczenia.
Życie jest
proste, sami je sobie komplikujemy…
Dobrego dnia
kochani.
Wasza Tańcząca
z Wilkami Zora
Komentarze
Prześlij komentarz