Za oknami ulica skąpana w subtelnej, listopadowej mgle. Ciepłe mleko cynamonem, płomień świecy, subtelny zapach domowego ogniska.
Tak bardzo lubię takie samotne, spokojne noce.
Noce gdy nic nie gra. Noce gdy nic i nikt nie mówi. Noce gdy
dom wypełnia zapach ciepłego mleka, blask świec i ta niesamowita energia
spokoju.
Takie chwile, jak ta przywodzą mi na myśl te wszystkie
wojny, ataki, których ostatnio tyle na mnie spada. Dlaczego ciągle jesteś sama?
Jak długo tak będziesz żyć sama? Nie możesz być wiecznie sama.
Im bardziej ktoś broni się przed własną samotnością, tym
bardziej mi wmawia, że ja tez nie mogę być sama.
To już drugi, choć dla mnie dziewiąty listopad, jak szukam
ciepła w ramionach mgły.
Dawno, dawno temu, gdy nadchodziły listopadowe chłody,
tuliłam się do ukochanego serca. W jego stanowczym biciu, świat wydawał się
taki ciepły i bezpieczny. Bawiły mnie jego żarty, śmieszyły durne miny. z
radością wyczekiwałam nadchodzących świąt. Planowałam gdzie będzie stała
choinka, jak pokroje sałatkę. Był taki świat, gdy dzieliłam każdą sekundę życia
na dwoje.
Czasem tęsknie za tamtym światem. A czasem nie tęsknie, lecz
duch zmarłego związku upomina się o uwagę, przywodząc ciepło listopadowych
wieczorów sprzed lat.
Ech, czemu ty duszku nie odchodzisz, choć mija tyle lat?
Czemu ciągle przywodzisz zdarzenia wzywające to patrzenie w
tamten świat?
Lubię wracać tam, do życia sprzed lat. Tam szarość, tam
walka, tam każda rana miała sens- bo była zadawana w imię miłości.
Tu cisza i spokój. Listopadowa melancholia, bez żadnych zwad
ani zdrad.
W klubie co 7 mężczyzna wodzi za mną wzrokiem. To nie
prawda, że nie widzę tych spojrzeń.
Gdy loguje się na portale randkowe, czeka na mnie minimum 70
zaczepek. To nie prawda, że nie dostrzegam tych wiadomości.
Co jakiś czas odzywają się dawni absztyfikanci. To nie
prawda, że nie widze ich miłości.
Ja to wszystko widzę i wiem. Zawsze jest, gdzieś ktoś kto
chciał by czegoś więcej. Nie ten to inny. Wszystko jest kwestia chęci.
W mnie jednak cały czas niema tych chęci, tego chciejstwa,
dostatecznej determinacji by zrobić krok i wsłuchać się w inne serca.
Czasem się wynurzam, niczym ślimak ze swojej skorupy. Zwykle
odkrywam, że chodnik wciąż szczypie solą i wracam do swojej muszelki.
Ksiądz Adam Szustak dopuszcza 3 możliwości do życia w
samotności. Powołanie, rozstanie lub zranienie.
Podobno, nie można być wiecznie zranionym. Kiedyś trzeba
porzucić pancerz samotnego wojownika i wrócić do życia.
Bo ja wiem?
Tak mówią, że nie wolno żyć w pojedynkę, że trzeba z kimś
być.
Patrzyłam dziś na perfekcyjnie przystrzyżony trawnik wokół
do domu mojej siostry. We dwoje jest zdecydowanie łatwiej dbać o trawnik w
przydomowym ogrodzie.
Prawdę powiedziawszy w pojedynkę nie wiele się chce. Nie ma
ten motywacji ani siły, by jednej soboty zadbać o cały ogród.
Nie wybrałam samotnej drogi. Nie wybrałam życia w pojedynkę.
Nie miałam marzeń by samotną nocą otulać się ciepłem listopadowej mgły. A
jednak tak się stało.
Po tamtej miłości przyszły następne. Po tamtych świętach
przyszły kolejne, ze znacznie większą choinką, sałatką i coraz lepszymi
prezentami. Po tamtych wyznaniach miłości, przyszły jeszcze większe, piękniejsze
słowa. Lecz były to tylko słowa, puste gesty, średniej jakości walki.
Nikt przez te 20 lat, nie miał w sobie tyle odwagi, by zatrzymać
mnie gdy próbowałam odejść. Nikt za mną nie pobiegł, gdy przyśpieszałam kroku. Nikt
nie pochwycił mej ręki i nie zabrał w nieznane, tak jak zabierał On. Nikt nie
pokochał tak moich wad jak on. Nikt nie próbował być silniejszy niż cała siła
jaka jest we mnie. Nikt nie zranił mniej jak on, tą swoją walcznością.
Być może właśnie dla tego, że w życiu spotkałam tylko
jednego wojownika, wciąż jestem sama.
W życiu musimy stoczyć bardzo wiele walk. Dlatego związek powinien
być nam bezpieczna przystania.
Mój dom jest dziś bezpieczną przystanią. Nie ma w niej pół
grama niezdrowego szaleństwa. Jest jedna osoba, której w pełni ufam, szanując
jej nie przewidywalność i jestem to ja sama.
Cały czas czekam, aż z odmętów mgły wyłoni się ktoś kto
uprzątnie sól z chodnika. Ktoś kto zdejmie z pleców ciepły koc a otulając swoim
ciepłem, pozwoli wyjść z za ciasnej skorupy. Kogoś kto mi powie „wyjdź, przy
mnie jesteś bezpieczna”
Ktoś kto nie zdepcze brutalnie mojej skorupy obronnej, tylko
odłoży ją na półke, dając zgodę bym się w niej skrzyła, gdy poczuje się niebezpiecznie.
Ktoś kto nie ulegnie, żadnym plotkom, domysłom, chwilowym
kaprysom, tylko własnemu sercu, którego nie przerazi blask mojej wspaniałości.
Z wiekiem albo z doświadczeniem zupełnie czym innym jest dla
nas heroiczna walka o miłość.
Z każdym kolejnym dniem w kojącej mgle, pojmujesz, że tak
jest po prostu bezpieczniej.
Stoczyłam w życiu wiele walk. Tych o miłość, tych o byt,
tych o samą siebie. Tych ze światem, który nie pojmuje moich wyborów. Walk, by
nie pokazać delikatności chowanej w za ciasnej zbroi.
Był kiedyś ktoś kto bardzo o mnie walczył. Walczył zaciekle,
zatarcie, nieugięcie. Cały czas nie wiem, czy walczył z miłości do mnie czy z
ambicji względem siebie. Jego serce tuliło mnie do snu naście lata. Tylko on
jeden chciał o mnie walczyć. Ufając jego waleczności zostałam, na kolejny raz i
kolejny. Po serii tych walk, nic prócz zgliszczy nie zostało. Wciąż jednak
wierze, że było warto. Bo kiedy walczysz w imie miłości zawsze jest warto.
Miłośc to bezpieczna przystań.
Cały czas czekam aż przyjdzie ktoś kto będzie umiał walczyć
ale nie raniąc, jak dawne czyniły to serca.
W samotności czuje się bezpiecznie. Ona jest moją bezpieczną
przystanią. Być może to dowód, że dziś już kocham siebie.
Nie wybrałam tej drogi.
Ot zostałam tu, gdzie czuje się najbezpieczniej.
Dobranoc
Tańcząca z wilkami, Zora.
Komentarze
Prześlij komentarz