O rozdawaniu
siebie
Podobno, Świeca
nie gaśnie od tego, że zapala się od niej druga świeca.
Gaśnie gdy
brakuje jej tlenu.
Podobno Pomagając
innym ludziom pomagamy przede wszystkim sobie.
Pomagamy czy uciekamy,
od własnych problemów?
Z coraz
większym smutkiem, zerkam na zdjęcie sylwestrowej imprezy. Ledwie 2 lata temu
było nas tyle. Ledwie dwa lata temu, było nam razem tak fajnie.
Gdzie są Ci
wszyscy ludzie?
Kto pozostał?
Czemu kogoś już nie ma?
Ledwie 2 lata,
a wszystko jak by zgasło.
Tradycyjny sylwester
„U wąskiej” Wszyscy uśmiechnięci, zadowoleni. Dom wypełniony po brzegi
pozytywną energią. Ja bryluje na salonach.
Slawciu
przyniósł pasztet z Ciecierzycy i 2 letniego Oskara. Aga wpadła w kocich uszach,
przeczuwając że przywitam ją w swoich króliczych. Magda nie miała wolnej brytfanny,
wiec zrobiła tiramisu w wielkiej misce. Z Iwonką cały rok planowałyśmy ten
dzień. Sałatka Rafała okazała się jednak nie być tak dobra jak obiecywał, wiec
wszyscy mieszali ją z sałatką Iwonki i była wspaniała. Gośka tradycyjnie wpada
tuż przed 10 i gwiazdorzy. Malo mówna Kasia obserwuje mężczyzn, znów nie odnajdując
tego jedynego. Pomarantek ma być, ale wiadomo, że nie dotrze. Paula z Przemkiem
wpadki na sekundę i polecieli dalej. Grunt że byli. Muzyka gra nie za głośno. Co
i raz ktoś ją jeszcze ścisza, bo zagłusza fascynujące rozmowy.
Jest pięknie…
Miesiąc
planowania imprezy nie pozostawił złudzeń, ze oto od tego dnia, już oficjalnie
będziemy razem z rafciem (przynamniej mi się zdaje, że on tego chce).
Impreza kończy się
koło 7. Gośka wychodzi ostatnia. Iwonka ma być jeszcze kilka dni, przyjechała z
gdańska, za miesiąc robimy u niej afterparty.
Posłałam jej w
salonie. Rafał miał dopalić, zrobić Iwonce parę zdjęć i przyjść do mnie.
Zasypiam nie doczekawszy się swojego armanda. Z resztą
jestem z byt pijana i zbyt zmęczona na cokolwiek innego. Podobnie jak moi
goście. Przynajmniej tak mi się zdaje.
Po chwili budzi
mnie rafał ściągając mokre spodnie. A minę ma przy tym jak by ktoś topił go w
mojej osobistej wannie.
Po chwili
wszystko staje się jasne.
Rok zaczynam od
wyrzucenia Iwonki z domu i w nosie mam, że pociąg ma dopiero wieczorem.
Rafałowi
pozwalam zostać, tylko dla tego że przyjechał autem i nie chce by pijany
wracał.
Rok zaczyna się
fatalnie. Straciłam przyjaciółkę i nadzieje na fajny związek.
Wszyscy mają żal
do Iwonki, że stała się tematem głównym po tak fajnej imprezie.
Wszyscy jesteśmy
zgodni, ze gdyby nie ten incydent, to był najfajniejszy z sylwestrów u Wąskiej.
Wiele miesięcy trwało
nim odnalazłam się w życiu bez niej i bez niego.
Ona się ukrywała.
On walczył.
Wygrał. Pół roku
później, mieszkaliśmy razem.
Próbowałam jej
wybaczyć, ale zdrada przyjaciółki boli bardziej niż zdrada faceta.
W moim małym
wynajmowanym mieszkanku, wszyscy byli mile widziani, na widok każdego buzia
cieszyła się jak by każdy z gości był najważniejszy.
W tamtym czasie
przyciągałam ludzi jak magnes, kochałam ich obecność, uwielbiałam im pomagać,
służyć radą, dodawali mi sił i sprawiali, że czułam się wyjątkowa.
Tamtego
wieczoru, każdy z gości był dla mniej najważniejszy i każdy przedstawiał dla
mnie wartość nad wartości. Uwielbiałam tych ludzi, ich obecność, rozmowy,
jestestwo w moim życiu. Teoretycznie nikt nikogo nie znał. Łączyła ich tylko przyjaźń
ze mną.
Rok wcześniej, zaczęłam
słuchać pewnego coacha. Początkowo z nudy. On dobrze gadał, a ja nie lubiłam jeść
sama śniadań. Zaprzyjaźniliśmy się. Choć otaczało mnie wiele życzliwych osób,
ja ciągle odczuwałam samotność.
Słuchanie kogoś
tak mądrego fantastycznie wypełniało pustkę.
Byłam z siebie
dumna, że uciekam od samotności w coś mądrego. W końcu odkryłam, że jest do dla
mnie lepsze niż rozwiązywanie cudzych problemów.
Efekty
bezpłatnych materiałów, były spektakularne. Wyszłam z depresji, zrealizowałam pierwsze
samodzielne szkolenie, po mimo braku pracy, utrzymałam wynajmowane mieszkanie.
Wyszłam z depresji i pokonałam lęk przed samotnością.
Na kolejnym
sylwestrze byłam zupełnie inną osobą. To był początek mojej przemiany. Taki moment
akurat. Jeszcze byłam sobą, ale już byłam w procesie.
Na pamiętnym sylwestrze
na mojej kanapie brakowało tylko Krzyśka i Bulego.
Buli wypadł
jako pierwszy, z grona moich znajomych. Pokłóciliśmy się o jakieś sylwestrowe
pierdoły. Rok później wypadła jego Ex, Iwonka, też z powodu pierdoły.
Tak to już
jest. Gdy jedni odchodzą inni wracają.
Do mojego życia
w miejsce bulego weszła Iwonka, a w miejsce Iwonki, wszedł dawno nie widziany jarek.
Z Iwonka było
fajnie. Strasznie ją lubiłam. Dużo się śmiałyśmy. Udzielałam zawsze trafnych rad.
Miała ochotę pochylić się nad moimi sprawami, jako jedna z nielicznych. Fajna
babka.
Gośka i
Sławciu, to zawsze były takie poczciwe wampirki, które pojawiają się głównie
gdy druga połowa da w kość. I generalnie nic więcej nas nie łączy, tylko te ich
kłopociki. Ale to dobrzy ludzie. Udzielanie rad, to przecież żadna pomoc i
żadne wykorzystywanie. Przynajmniej ja tak wtedy myślałam.
Przez rok słuchania
najróżniejszych trenerów mentalnych, czytania mądrych książek i mierzenia się z
samotnością, zaczęłam świat widzieć inaczej.
Po drodze Rafciu,
stracił swoje warszawskie mieszkanie, więc wprowadził się do mnie. Nie
rozumiałam, czemu tak nie lubił gdy słucham ulubionego Kołcza.
Już pierwszego wieczora,
gdy się wprowadził zrozumiałam, że to była zła decyzja. O jego decyzji przeważyła
cena jaką zaproponowałam mu za pokój i fakt, że wyrzucili ich z dotychczasowego
mieszkania. O wspólnym mieszkaniu zadecydowała czysta matematyka. Jego matematyka
i moje zmęczenie samotnością.
Prawdziwie samotna
poczułam się dopiero z nim.
Pojęcie samotności
we dwoje znałam już wcześniej. Ale tu miało zupełnie inny wymiar. Ten towarzysz
był ze mną non stop. Było, go tyle, że straciłam zupełnie swoja przestrzeń.
Dom który dotąd
był azylem, stał się polem bitwy.
Znów zaczęłam uciekać
z domu. Wychodziłam po bułki i znikałam na całe dnie. Mój pies nigdy wcześniej
nie miał tak długich spacerów. Rafał był wszędzie. Kompletnie nie pojmował, ze
ci ludzie przychodzili do mnie, by w spokoju zwierzyć się ze swoich trosk. Przy
nim nie mogli. Jego szklanka z kokakolą zawsze była pełna i zawsze sprawiała, że
dziwnie rozmowny się robił. Wiec przestali przychodzić.
W końcu mój dom
stał się nudny i dla Rafała. Wyjechał do
mamy na Śląsk, gdzie nie musiał płacić za czynsz. Nie wrócił na kolejnego
sylwestra. Moi znajomi byli pewni, ze jest on wiec nie będę sama.
Rozwój sprawił,
że byłam mniej odporna na słuchanie o Goski wiecznie nie obecnym facetem. Wiec
i ona znalazła nową ofiarę, którą zarzucała pikantnymi opowieściami o tym jaki
on jest zły.
Rafał
zdominował kuchnie, wiec iż Agą nie miałyśmy się gdzie spotykać, toteż przestałyśmy
się spotykać.
Sławek ostro
walczył ale akurat w tym roku nie pokłócił się z Milką, więc pozostał w Pruszkowie.
Agi też nie było.
Magda, po
śmierci też Mamy, już mnie tak nie potrzebowała, więc rzadziej dzwoniła.
…
Tak dobrze
widzicie.
Rok później sylwestra
spędzałam z dwójką przypadkowych znajomych, którzy nie chcieli siedzieć w domu
i tak jak ja potrzebowali stworzyć ładnie wyglądające na mediach
społecznościowych pozory. Nie było nikogo, kto rok wcześniej sprawiał, że
czułam się wyjątkowa, potrzebna, lubiana.
Moi
przyjaciele, porozwiązywali swoje problemy i zniknęli.
Nie byłam sama.
Ja nigdy nie jestem sama.
Pierwszego dnia
nowego roku, obudziło mnie poczucie żalu, smutku i wykorzystania.
Kolejny rok był
dokładnie taki jak tamte emocje.
Pojawiali się
tylko gdy potrzebowali światła w mrokach swojej codzienności. Znikali ledwie
moja codzienność, je we mnie gasiła.
Gdy zaczął się kowid,
byłam zupełnie sama. Ja która przecież miałam tak wielu bliskich.
W tedy, przygarnęła
mnie Teobańkologia. Codziennie razem, spotykaliśmy się On-line, na różańcu. W
tym kowidowym szaleństwie, różaniec z teobańkologią był tym jedynym, co wlewało
spokój, dawało nadzieje, szło ze mną przez mrok niepewności.
Na Teobańkologi,
nikt nic nie chciał. Nikt nic nie mówił. Po prostu wszyscy razem, we własnych
domach obracaliśmy koraliki naszych różańcy.
Potrzebowałam
wielu miesięcy, by odnaleźć się w nowej rzeczywistości.
Rzeczywistości,
bez tłumu ludzi dookoła. Rzeczywistości bez pracy, spraw, podróży. Nowej rzeczywistości,
w której nie ma dokąd uciec.
W tamtym czasie
dotknęłam samotności jak nigdy wcześniej.
Bez żadnych
wymówek, ucieczek, pozorów.
To był po
prostu fakt. Byłam sama! I nie mogłam zrobić z tym nic.
Paradoksalnie,
to właśnie wtedy się z niej wyleczyłam…
Zrozumiałam, że
ludzie są tylko gdy jesteśmy im potrzebni. Przychodzą i odchodzą, ale nie zostają
na zawsze. Rozwiązują swoje problemy, wyrzucają swoje śmieci do naszych głów. Zapalają
się od płonącej w nas świecy i znikają gdy ta przestaje świecić.
Zauważyłam też,
że wewnętrzne światło przestaje świecić gdy zasypują je negatywne emocje, od których
uwalniają się moi rozmówcy.
Zauważyłam, że pomagając
im, gaszę swój własny blask. Buduje ich życie, odbierając siebie swojemu.
I oczywiście pojawił
się we mnie przeolbrzymi żal. Żal, do sławka, że pojawia się tylko gdy go
wnerwi Milka, żal do Agi, że zwykle milczy. Żal do Iwonki, że ją straciłam. Żal
do Gośki, że nawet nie sługa gdy mowie co mnie boli. Żal, że oto otaczali mnie
totalni egoiści. Żal do coachów, że mi uświadomili iż pora przestać się
rozdawać.
Największy żal jednak
miałam do samej siebie, że uciekałam od samotności w rozwiazywanie cudzych problemów.
I tylko do Boga
nie miałam żalu.
Tylko dla Niego
moje problemy nie okazały się być za duże. Tylko On miał ochotę o nich słuchać.
Tylko On, jeden jest bo chce dawać i nic nie chce w zamian.
Rok później spakowałam
psa i wyjechałam na sylwestra do siostry. Nie było tradycyjnie imprezy u
Waskiej. Była jednak wiąż ta sama nadzieja, ze tym razem jestem z tymi, którzy chcą
bym była bo po prostu mnie lubią.
Na liście moich
znajomych nie został prawie nikt. Jednych zaniedbałam pomagając innym. Inni odeszli,
gdy przestałam mieć siłę im pomagać. Paru wywaliłam sama, z hukiem i impetem.
Dziś mam troje
przyjaciół. Boga, dzięki któremu nigdy nie jestem sama, Maryje która nigdy nie
odpuszcza i zawsze o mnie Walczy i Michała Archanioła, dzięki któremu zawsze
jestem bezpieczna.
Jest jeszcze Aga, która jako jedyna pojawia się
gdy to mi się świat wali. Uwierzycie, że ja, tak towarzyska istota mam tylko 1
przyjaciółkę?
Sama nie mogę w
to uwierzyć, ale tak, wybrałam, że zostawiam tylko ją. Po mimo, że ona jako
jedyna nigdy nie wypełniała czasu.
Ten wybór, to
także wybór samotnej drogi przez życie. Największy paradoks i antagonizm jest
taki, że wybrałam życie w pojedynkę, by przestać być samą.
By wreszcie
zrobić miejsce dla tego kogoś kto sprawi, że już nigdy więcej nie będę sama mierzyć
się z życiem.
Dopiero gdy
zostałam zupełnie sama zdałam sobie sprawę, że najbardziej samotna byłam w tym
tłumie.
Dziś jestem
sama z wyboru.
Odpowiedzialnie
i zuchwale buduje swoje życie.
Oduczam się wszystko
robić sama. A do znajomych dzwonie tak jak oni do mnie. Do jednych tylko gdy
coś chce (tak jak oni dzwonią do mnie). Do innych gdy za nimi tęsknie (tak jak
oni do mnie).
Nie uciekam od
ludzi, po prostu chronię swoje światło. W życiu ludzi którym starałam się pomagać
nic moje rady nie zmieniły. Ot, zabiłam trochę czasu, wypełniłam trochę pustki.
Okradłam się z energii i czasu, roztrwoniłam je na głupoty. Przez wiele lat,
moja głowa była łąką na którą ktoś regularnie wyrzucał swoje śmieci. On miał w
głowie czysto, ja?
Zasypana toksynami nie miałam siły zaopiekować
się swoim życiem, bo oddawałam energie na ratowanie życia innych.
Czy jest mi
smutno?
No ba, nawet
bardzo.
Czy zawiodłam
się na ludziach?
Delikatnie rzecz
ujmując, nawet bardzo.
Mogę wrócić tam
skąd przysyłam. Mogę dalej uciekać przed samotnością, rozwiązując cudze
problemy. Mogę dalej poświęcać i zaniedbywać swoje życie by ratować życie innych.
Tylko co to
zmieni?
Doświadczenie pokazało,
że gdy tylko rozwiąże czyjś problem, wnet znów jestem całkiem sama. Pokazało,
jak trudno się odnaleźć we własnym życiu, gdy znów musisz je od nowa
odbudowywać. Pokazało, jak tydzień poza swoimi sprawami, niszczy rok pracy.
Pokazało, że to
nie tylko czas i energia, ale przede wszystkim ja sama, jestem zasypana ich sprawami.
I chociaż boli
mnie zdjęcie, uśmiechniętych buź, to wiem że to była jedyna słuszna droga.
Ci ludzie byli
dla mnie priorytetem, ważniejszym niż ja sama.
A kim ja dla nich
byłam?
No właśnie…
Komentarze
Prześlij komentarz