Wyznanie anonimowego biznesmena
Od zera do milionera
Cześć, jestem Basia, mam 41 lat i jestem prezesem we
własnej spółce z o. o.
Wybrałam te branże, bo mnie zachwyciła. Bardzo lubię
swoich klientów, mniej dostawców, choć też. Najbardziej jednak podoba mi się
specyfika tej branży, wymagania jakie stawia przede mną.
W prowadzeniu własnej firmy najbardziej cenię, to kim się
dzięki niej staje. Ten nieustanny rozwój, elastyczność, reagowanie na wszystko
co się dzieje. Kocham to, że nic się nieda zaplanować, a co z pozoru mogło by
się wydawać w brew mojej poukładanej i perfekcyjnej naturze.
Zodiakalnie jestem Panną, nie zodiakalnie też. Lubie
porządek, lad, poukładanie. Nie umiem funkcjonować w chaosie, w nieprzewidywalności,
w bałaganie. Te cechy bardzo się przydają gdy prowadzisz firme, bowiem porządek
w dokumentach jest fundamentem. Dokładnie te same cechy bardzo utrudniają pracę
we własnej firmie, bowiem to przez nie stajesz się perfekcjonistą i pracoholikiem.
Branża, w której działam generuje bardzo duże obroty. W dobrym okresie na konto potrafią wpływać naprawdę
wysokie kwoty. Co z tego zostaje to inna rzecz, ale obroty robią wrażenie.
Lubię pieniądze i bardzo mnie cieszy ten ruch.
Wychowałam się w normalnej polskiej rodzinie i miałam
normalnych znajomych. Niewiele osób z mojego otoczenia miało własne firmy, większość
pracowała na etatach a do wszystkiego dochodziła uczciwą pracą na etacie, najchętniej
utrzymywanym przez całe życie w jednej firmie.
Nikt mi nie pokazał jak prowadzić firmę. Nie miałam takich
wzorców.
Wzorzec, jaki wyniosłam z domu, to pracowitość, nie
kombinowanie lecz sumienne pracowanie.
W mojej rodzinie większość wstawała bladym świtem, szła
do pracy i miała dla siebie popołudnie. We własnej firmie się tak nie da. Pracujesz
po nocach, myślisz o pracy siedząc ze znajomymi, najchętniej byś zabrał
weekendy rodzinie by być w pracy. Nawet jak tam nie jesteś, to i tak jesteś.
Prócz firmy mam całe mnóstwo zdolności artystycznych. Pisze,
gram w teatrach, otaczam się artystami.
Jestem też bardzo religijna. Odmawiam różaniec, chodzę co
niedziela do kościoła, żucam na tace i dbam by ubranie w niedziele było odświętne.
Jesem zgrabną blondynką, która nie ma szczęścia do
mężczyzn. A odkąd otworzyła własną firme, ma wręcz pecha w relacjach
damsko-męskich.
Czasem odnoszę wrażenie, że mężczyźni wręcz odzierają
mnie z kobiecości, każdą rozmowę sprowadzając do robienia biznesów lub roli ze
mnie kumpla, który źle się prowadzi. A ja jestem kobietą, która czuje się bardzo
samotna.
A pro po samotności… mało kto z mojego otoczenia rozumie
to kim jestem i do czego dążę. Mam wrażenie, że nikt mnie nie rozumie. A momentami
nie jesem wręcz pewna czy ja sama siebie rozumiem. Przynajmniej tak sobie wmawiam,
by się dopasować do reszty.
Różne rzeczy sobie wmawiam. Na przykład, że nie lubie być
prezesem, właścicielem. Na przykład, że nie jestem już atrakcyjna fizycznie bo
mam 41 lat. Na przykład, że nie lubie pieniędzy i są mi one zbędne. Że firmę
otworzyłam bo musiałam, choć wcale tego nie chciałam. Rożne rzeczy sobie
wmawiam, także to że nie potrzebuje mężczyzny, związku i że dobrze mi samej i
źle jednocześnie.
Gdybyśmy spotkali się w realu, usłyszeli byście ode mnie
całe mnóstwo różnych teorii i zdań, często sprzeznych ze sobą. Ale moja osoba
by was zafascynowała i po chwili bym rozwiązywała jakiś wasz problem używając zwrotu
„ze swojego doświadczenie”. Jestem nie tylko świetnym mówcą ale i bardzo doświadczonym
człowiekiem, który ma czas pochylić się nad waszymi sprawami.
Mój dzisiejszy post brzmi jak wyznanie anonimowego
biznesmena na terapii dla anonimowych biznesmenów, którzy powinni się wstydzić,
że są AB i muszą się leczyć.
Zależności pomiędzy mechanizmem anonimowych alkoholików a
anonimowych biznesmenów jest tak wiele, że chyba stworze o tym osobny post.
Jedno jest pewne, i jedni i drudzy traca mustwo czasu i pieniędzy
na uskutecznianie swojego nałogu. I jednych i drugich nałóg zabiera światu. I jedni
i drudzy mogą uskuteczniać swój nałóg, naskuteczniej w śród ludzi takich jak
oni sami. A co najważniejsze i anomimowych alkoholików i anonimowych
biznesmenów zmienia ich własny nałóg. Z tą róznicą że my biznesmeni mamy
większe szanse stać się alkoholikami niż alkoholicy biznesmenami (choć za regułę
bym tego nie brała).
Jeszcze tydzień temu wstydziłam się tego kim jestem, tego
kim chcę być.
Wawiałam całemu światu, że to tylko praca, że konieczność,
że to co robie jest fe i że nie róbcie tego. Wmawiałam dość skutecznie, że
pieniądze i dobra luksusowe są zbędne.
Wypierałam się tego kim jestem i tego kom chce być.
A wiecie czemu?
Bo nie pasuje do swojego swiata, bo bałam się odtrącenie,
osamotnienia.
Odkąd wyprowadziałam się z rodzinnego domu i samodzielnie
wynajęłam mieszkanie, sukcesywnie traciłam znajomych. Kiedy dwa lata później otworzyłam
firmę straciłam 98% osób, z którymi wcześniej szłam przez życie. Nie chcą ze
mną gadać, oddalili się, zniknęli. Kiedy już się pijawiali, mówili mi żebym
wynajęła drugi pokój bo będzie mi lżej. Mówili, że w tym wieku powinnam mieć
męża, byle jakiego ale męża. Mówili, że bym poszła na kase do marketu, bo tam zarobię
stabilnie i ciągle tam szukają. Mówili, że moje teatry to strata czasu. Mówili,
że kiedyś była a teraz już nie jestem atrakcyjna fizycznie.
A potem się okazywało, że nigdy nie widzieli żadnej z
moich sztuk, nie czytali żadnego z wpisów, nie prowadzili żadnej firmy a ich
związki wcale nie są udane.
Ale mi kazali iść właśnie taką drogą i rezygnować ze
wszystkiego co czyni mnie tym kim jestem.
Uwierzcie mi, nie ma takiej rzeczy, która nie została by
skrytykowana, oflagowana „złe, niedobre, fe”. Nie ma takiej rzeczy, przy której
ktoś by mi nie powiedział, „zrób to inaczej”, „żyj inaczej”, „ustaw meble
inaczej”, „zmień styl”, „nie rób tego”, „to jest ci zbędne”.
A ja jak to durne ciele, próbowałam się dopasować,
zmieniać, wyrzekać się siebie. Idealizowałam wszystkich umniejszając sobie.
Uwierzyłam, że ze mną jest coś nie tak, że mam słomiany
zapał, że jestem nie doskonała, że mam za małe kwalifikacje, kiepskie
dzieciństwo, milardy braków i wad.
Uwierzyłam w to tak bardzo, że sama siebie zaczęłam sabotować,
ograniczać, zmieniać, zmuszać do robienia tego co wypada, nienawidzieć to co
kocham.
Aż ktoś mi powiedział, że u mnie jest problem z pewnością
siebie i że zawsze po drodze się poddaje.
Ten ktoś mi powiedział, że bym zwróciała uwagę na moje
własne standardy i poszukała tego miejsca w którym się poddaje.
Przez chwile się broniłam i negowałam to co słyszę a co
wywracało mój obraz samej siebie.
Siebie altruistki, siebie antymaterialistki, siebie
kumpelki wszystkich, siebie dobrego człowieka któ®y jest dla wszystkich, siebie
– cierpiętnicy, siebie – artystki, siebie- perfekcyjnej żony i matki, siebie-
idealnej w swej niedoskonałości. Ten ktoś uświadomił mi ze jest dokładnie
odwrotnie. Kilkoma zdaniami, a może 3 dniami intensywnych warsztatów Iza
otworzyła mi oczy że wstydzę się być
sobą, to która jestem naprawdę.
Dzis już nie mówie, jestem Basia, jest mi żle że mam firmę,
jest mi żle że nie mam przyjaciół, jest mi zle że nie mam męża i dzieci, jest
mi dobrze w wynajmowanym mieszkaniu bez pieniędzy.
Dziś już nie wstydzę się tego kim jestem.
Jestem tym kim jestem.
Jest taka teoria starych przedmiotach, że dla jednych to
nic nie wart grat a dla innych do unikat. Kwestia wyłącznie tego kto nań
patrzy.
Moi dawni znajomi i mój dawny świat pasował do dawnej
mnie.
Dziś już nie pasuje do tamtego świata i jeśli chce
pozostać na swojej drodze musze pozwolić odejść dawnym znajomym, sprawom,
przekonaniom.
Dziś już wiem, że to w zgodzie ze sobą nie z nimi musze
być.
Każdy z nas ma własną drogę jej elementem jest to że
idziemy nią we własnym tempie i kierunku.
Wybrałam swoją drogę, bo tak. Mam w tym swoje tylko sobie
znane powodu. Ta droga rozpala moje serce do czerwoności. Nie męczy mnie moja
droga, lecz to ciągłe wypieranie się siebie i dopasowywanie do innych byle by
tylko sprostać ich oczekiwaniom.
W życiu poszłam na wiele kompromisów a i tak na koniec
słyszałam że jestem bezkompromisowa i apodyktyczna. Pewnych granic nie umiałam
przekroczyć i z pewnych spraw nie umiałam zrezygnować.
Dziś z czystym sumieniem mogę powiedzieć że przegrałam i bynajmniej
nie z życiem, nie ze sobą lecz z przebraniem klauna, którego nie umiem już dłużej
nosić. Umiem, ale nie chce.
Jestem jaka jestem i zawsze będzie ktoś komu nie będę pasować
a raczej do kogo nie będę pasować. Ale dziś już wiem, że niema w tym nic złego.
Popełniłam w życiu tysiąc błędów, i tylko jeden wart
przemyślenie grzech względem siebie – wyparłam się siebie by tylko kochaną być
przez ludzi którzy i tak finalnie odeszli.
No właśnie ludzie przychodzą i odchodzą a ty musisz żyć
sam ze sobą…
Komentarze
Prześlij komentarz